poniedziałek, 29 stycznia 2007

New York, New York

Marieke wróciła wczoraj z Nowego Jorku - już nie mogę się doczekać kiedy mnie tam zaniesie. Była tam razem z innymi studentami prawa :) Zdjęcia zrobiła przecudne i zakupów mnóstwo. A ja znowu w bibliotece i robię wszystko żeby tylko się nie uczyć... Za 2 tygodnie są MidTerms - na szczęście mam tylko 2 egzaminy i esej do napisania. A potem Reading Week czyli Spring Break w czasie którego jeszcze nie wiem co będę robiła - Simen chce polecieć na Grenlandię :) a Alex skłania się ku Alasce :D Pewnie i tak większość zostanie w Kanadzie i pojedzie na narty :/ No oprócz tych śmiałków co jadą na Kubę :)

Australia Day i takie tam

Cały tydzień jestem chora po naszej wyprawie do Toronto - zresztą jak większość z nas (tylko Berne się uchował).
We wtorek był obiadek zrobiony po polsku, z produktów kupionych w Toronto :) (by oszczędzić na jedzeniu kilka razy w tygodni jedna lub dwie osoby gotują dla reszty i składamy się na zakupy - tzw. cooking plan, nie mylić ze złym meal plan:)). Wszystkim najbardziej smakował barszcz - chyba dlatego, że nikt nigdy czegoś takiego nie próbował i byli nim zafascynowani...
W piątek byłam nawet u lekarza - śmiesznie tu jest, najpierw się idzie do pielęgniarki i ona robi pięć tysięci różnych testów (na nieszczęście większość dotyczy gardła - argh!) a potem czeka się na to aż lekarz przyjmię. I trzeba zdjąć buty gdy się wchodzi do gabinetu (ale tylko lekarza nie pięlgniarki). No a pani doktor już wtedy prawie nic nie robi tylko zadaje dużo pytań i osłuchuje.
W piątek był też Australia Day i jak na złość był to najzimniejszy dzień w tygodniu (w drodzę do przychodni zatrzymywałam się w 2 miejscach by się ogrzać a to tylko 15 minut piechotą).
Jako, że częśc z nas była chora Ozzy Day częściowo obchodziliśmy w Harkness (jak zawsze w mojej kuchni :))
Oto kilka zdjęć:

A na zdjęciach: Blair, Tijn, ja, Alex, Estelle, Camille i Rody; to samo towarzystwo i SuperOzzy Blair :) Zdjęcia pstrykała Katrina w razie wątpliwości.
Ten weekend zdecydowanie muszę zaliczyć do pracowitych - spędziłam ok. 12 godzin w bibliotece, głównie robiąc research i pisząc pracę. W pokoju jakoś nie mogę się skupić - czego dowodem jest to, iż tą notatkę właśnie piszę siedząc na kanapie w bardzo fajnym i przytulnym miejscu w bibliotece - na 3 piętrze i mam widok na JDUC i innych uczących się studentów :)
Wczoraj wieczorem poszliśmy do kina na History Boys. My to jest Simen, Marianne (też z Norwegii) i Jose z Hiszpanii (on w porówaniu do nas się obija bo tu pracuje i ma tylko 2 zajęcia w tygodniu w laboratorium nad którymi czuwa:)). Mi się film podobał, im nie - niektórzy nie rozumieją dobrego humoru brytyjskiego :D Potem poszliśmy do Toucan - pubu niedaleko kina i jak zwykle mieliśmy widok na mega telewizor projektujący nic innego jak mecz hokeja (bo każdy wieczór w Kanadzie to Hockey Night!). Potem poszliśmy do Jose - mieszka z trzema Kanadyjkami i królikiem :] i graliśmy w Trivia Game na temat Amerykańskiej Pop Kultury - całe szczęście byliśmy kiepscy bo pytania były conajmniej głupie i tylko kompletny freak mógłby na nie odpowiedzieć :)
A dziś dostałam prezent od jednego chłopca z Chin, który mieszka w moim korytarzu. Zbliża się nowy rok Chiński i powiedział, że to taka tradycja, żeby sąsiadów obdarowywać. Prezent całkiem ładny - ręcznie rzeźbiony grzebień z drewna...
No dobrze idę już z tej biblioteki - głodna się zrobiłam a i może coś się dziś dzieje w akademiku - ile można się uczyć i pisać o tym :)

czwartek, 25 stycznia 2007

TORONTO - dzień trzeci

Nadeszła niedziela, ostatni dzień naszej wspaniałej wyprawy do dzikiego Toronto. Jako, że była nas ósemka, a jest to zbyt duża liczba osób jak na spokojną wycieczkę po mieście, musieliśmy się rozdzielić. Sprawa sama się rozwiązała, jak Alex koniecznie chciał sfotografować idealny płatek śniegu...

Dziewczyny postanowiły pójść na zakupy (no ile można :)) a ja z chłopcami zdecydowaliśmy (tzn. jak zdecydowałam), że pójdziemy do Little Poland :D
Tramwaj wydawał się najbezpieczniejszym środkiem transportu - Alex trochę nie ufał maszynie, jako że w NZ nie mają tak dziwacznych tworów - aczkolwiek odrobinke drogim (2,75CAD za jedną przejażdżkę).

Główne drogi w Toronto są proste, tylko czasem zbaczają z torów i stykają się by utworzyć początek polskiej dzielnicy (skrzyżowanie Queen's, King's Street i Roncesvellas Avenue - popularnie zwana Ronsezwólką).

Monika bardzo zmarzła, a Simen zaproponował Zippie, z zewnątrz całkiem dobrze wyglądająca kawiarnia.
W środku okazało się oczywiście, że nazwa Zippie to tylko skrót od...

Właścicielką okazała się dziewczyna z Częstochowy - bardzo miła i dobrze kucharząca - zapiekanki były pyszne a Alex stwierdził, że w Kanadzie nie pił lepszej kawy :) Monika, pełna radości kupiła nawet rodzimego Tymbarka wiśniowego :D

Po godzinnej przerwie wyruszyliśmy w góre Ronsezwólki a tam - sklep za sklepem z polskimi produktami. Kupiłam pierogi, ogórki kiszone, pasztetową, groszek z marchewką, torcik wedlowski, faworki, pączka, barszcz... A chłopcy się tylko uśmiechali i byli moimi asystentami :)

Zmęczeni zakupami przeszliśmy się pod pomnik Katyński. Simen zainspirowany historią, postanowił, iż będzie to temat jego pracy na jeden z wykładów.

Następnie udaliśmy się do centrum by złapać metro w strone muzeum. Oczywiście Alex nie jechał też nigdy metrem, wieć zafascynowany zaczął pstrykać zdjęcia i... nie zdążył wsiąść do wagonu :) Po tych perturbacjach dojechaliśmy do jakiegoś centrum hotelowego i pomimo silnego wiatru udaliśmy się w kierunku muzeum. W połowie drogi mieli mnie już dość bo strasznie narzekałam - to była baaaaardzo długa trasa! A jak doszliśmy ostatkiem sił do muzeum okazało się, że metro dochodzi pod same drzwi!!! Byliśmy strasznie źli, zmarźnięci (jak zawsze) i głodni więc zawitaliśmy do Pizza Hut (nie wygląda tak zachęcająca jak w Polsce :/).
Wracając do hostelu poszliśmy obejrzeć szkołe artystyczną niedaleko Queen's Street. Dziwny budynek.

I niestety musieliśmy już wracać do Kingston. W czasie podróży powrotnej nauczyłam się nawet kilku szwedzkich zwrotów :) Jak dojechaliśmy na miejsce okazało się, iż mieliśmy dużo szczęścia - w Toronto było mega ciepło w porównaniu z -30C w Montrealu (Tijn, Rody i Blair tam pojechali) i -28C w Kingston. Tak więc nie będę już narzekać na ziąb w Toronto :)

wtorek, 23 stycznia 2007

TORONTO - dzień drugi

Sobota była dniem zakupów i spacerów. Rano przeszliśmy się pod CN Tower (największa wolno-stojąca konstrukcja na świecie) - 6 z nas wjechało na górę windą, a ja i Estelle (ona już na wieży była) poszłyśmy do Starbucks.

Następnie przeszliśmy się przez połowę miasta w poszukiwaniu centrum handlowego Eaton. Po drodzę natrafiliśmy nawet na zamek :) A z wieżowców wydobywała się dziwna para, tak że wydawało się jakoby budynek się palił.

Simen się z nami rozstał by wziąć udział w zawodach w sprincie (o tym później...). Było tak zimno, że zeszliśmy do podziemi w dzielnicy finansowej. System podziemny jest naprawdę imponujący i ciągnie się przez pół miasta. Dziwne było to, iż w dzielnicy finansowej wszytskie sklepy były zamknięte bo Sobota :/ Ale z drobnymi problemami w końcu doszliśmy do Eaton Centre. Zakupy były obfitę - kupiłam buty, spodnie, pasek, torebkę i bluzkę. Ale to nic w porównaniu do zakupów Katriny... :) Następnie ja, Nicola, Berne i Alex poszliśmy się przejść po mieście. Naszym pierwszym celem było Toronto Stock Exchange, które wytrwale szukaliśmy przez prawie godzinę :)

Co ilustrują dobrze te zdjęcia :) Gdy już prawie znaleźliśmy Toronto SE, natrafiliśmy na kręcony film koło Bank of Commerce - jednego ze starszych wieżowców w centrum.

No i wreszcie doszliśmy do TSE, gdzie mimo zawodu budynkiem (TSE jest wpisany w Ernst&Young Tower) zrobiliśmy mnóstwo zdjęć (ale oszczędzę was i pokaże tylko kilka :p).

Sama w sumie nie wiem czemu uparliśmy się na TSE (Alex i Berne studiują inżynierie a Nicola zarządzanie :))
Następnym naszym celem tego pięknego zimnego dnia był Hockey Hall of Fame, do którego i tak nie weszliśmy bo było zamknięte.

W przewodniku Berne całkiem niedaleko znajdował się też jakiś śmieszny dom, więc i tam nas zaniosło.

Chyba z samobójczymi zamiarami weszliśmy na ten kawałek sniegu widoczny na zdjęciach powyżej - było tak mroźno, iż śnieg zamienił się w lód a skwer w lodowisko - ledwo co uciekliśmy bez upadku.
Naszym kolejnym celem okazał się kościół na, jakżeby inaczej, Church Street. Jak dotarliśmy na miejsce odkryliśmy, że niedosyć iż jest zamknięty, to jeszcze nigdzie nie było klamek... A plebania miała takowy płot:

Zniechęceni poszliśmy dalej i natkneliśmy się na "Ostatni dom z cegły" (cokolwiek to miałoby znaczyć :D) i następny kościół.

Zmarźnięci (przez cały dzień było ok -15 a z wind chill nawet -20C) wreszcie weszliśmy do kawiarni (Tim Hortons oczywiście), gdzie spotkaliśmy dwoje bardzo miłych panów (jeden Alumni Queen's University '63), którzy udzielili nam kilku wskazówek i powiedzieli jak trafić do Little Poland (o tym w następnym odcinku). Zmęczeni długim dniem udaliśmy się w stronę hostelu, ale po drodze natrafiliśmy na to cudo :)

Stacja telewizji Bravo! i kilku chyba innych z samochodem wyjeźdzającym ze studia (koła ciągle się ruszały...). Za radą panów z kawiarni poszliśmy również zobaczyć dwa ratusze (zgaduj zgadula, który starszy który nowszy :P)

A teraz straszne zdjęcie Moniki na dobry początek końca tego odcinka :D

Gdy doszliśmy do Hostelu okazało się, że Simen w końcu nie wziął udziału w zawodach, bo nie znalazł miejsca, w którym się ono odbywało (źle przepisał nazwę ulicy...), więc biedak trochę się wynudził.
Wieczorem (późnym) poszliśmy do hinduskiej restauracji - pyszne jedzonko, tylko trochę drogo... Potem nocny klub - ja, Berne, Estelle i Camille wróciliśmy bardzo szybko do domu, ledwo co żywi. A reszta imprezowała dalej, budząc nas o 3 w nocy, gdy wrócili (na szczęście, w tym przypadku, wszystkie kluby w Kanadzie są czynne tylko do ok 2).

poniedziałek, 22 stycznia 2007

TORONTO - dzień pierwszy

Zaniedbywałam was ostatnio... Ale w nagrodę opiszę dokładnie wypad do Toronto w weekend.
Wybrała się nas 8 - ja :), Alex, Katrina, Estelle, Simen, Nicola, Berne i Camille. Bilety kupiliśmy na studencki autobus więc warunki nie były zbyt dobre a kierowcy niemili - musieliśmy się rozdzielić pomiędzy 2 autobusy (ja i chłopcy w jednym, reszta dziewczyn w drugim). Po ponad 3 godzinach jazdy w małej burzy śnieżnej dotarliśmy na miejsce - Union Station w Toronto. Ale nie wiedzieć czemu jeden kierowca wysadził pasażerów na Union a naszą czwórkę pod jakimś hotelem 100m dalej.

Wynikiem czego było szukanie się nawzajem w podziemiach :) Simen mimo chaosu kupił kawę i ciastko...


Taksówkami wyruszyliśmy do Canadiana Backpackers - hostelu bardzo blisko Downtown (chyba najtańsze miejsce w Toronto...). Hostel bardzo przyjemny, pokoje czyste i z ogrzewaniem. Jako, że najlepiej znałam chłopców byłam w pokoju z nimi (były tylko 4-osobowe) ale w nagrodę dostało mi się wielkie łóżko z dwoma poduszkami :)
Pierwszego wieczoru przeszliśmy się tylko Queen's Street (Fashion District) w poszukiwaniu dobrego jadła z niską ceną. Trafiliśmy do amerykańskiego pubu z jedzeniem (mieli nawet pierogi :) Berne je zamówił ale nie umywają się do naszych...).

Od góry: Alex, Simen i Berne; Camille (moja sąsiadka, z Francji); Alex i Simen; tacos Katriny i Nicoli :) oraz widok na CN Tower z pub'u.
Potem przyszedł czas na zakupy (tylko Zara była jeszcze otwarta więc chłopcy straszliwie narzekali, ale my się nie dałyśmy :)). Były przeceny (i to mocniejsze niż w Polsce...) i trochę pokuowałyśmy ubranek.
Następnie przeszliśmy się po "Party district" i natrafiliśmy na przyjemny szkocki pub.

Jako że byliśmy strasznie zmęczeni, wróciliśmy do hostelu by pograć w karty. Jak widać na załączonych obrazkach, gra była bardzo zacięta a Monika się nudziła bo nie grała tylko rozdawała i pstrykała zdjęcia.

Tym sposobem godzina leżakowania przesuneła się do godziny 2am...