środa, 30 maja 2007

Param param...

Siedzę sobie właśnie w hostelu w Washingtonie, wszyscy mnie już opuścili w mojej podróży i mam trochę czasu by coś skrybnąć. Jutro wylatuję z samego rana do Kansas City :) Od czasu ostatniego wpisu byłam na Wyspie Księcia Edwarda, w Nowej Szkocji, Bostonie, New Haven, NYC, Filadelfii no i oczywiście w stolicy :) Dużo się zdarzyło a zdjęć jest z 8 GB!!
Wszystko to postaram się opisać w następnych dniach - może będę miała trochę więcej czasu...
Pozdrawiam wszystkich!!!

środa, 9 maja 2007

"Wspaniałe" miasto Montreal

Podróż do Montreal'u nie była już taka długa, ale za to powitanie z miastem nas bardzo zniechęciło. Miałyśmy dużo bagażu, a niestety Montreal nie posiada wind w metrze. Tj jeśli jesteś z walizkami, rodzicem z dzieckiem na wózku, inwalidą - ciebie w tym potwornym frankofońskim "mieście" nie chcemy. Przeklinałam potwornie i po pół godziny udało nam się znaleźć, na drugim końcu GŁÓWNEGO węzła metra schody ruchome w dół. Niestety są to tylko schody do kas i bramek metra - po dalszych, dłuższych schodach radź sobie sam! I to nie tylko my mieliśmy problemy - jedna pani z dzieckiem to prawie dziecko w wózku straciła. Zmachane i wkurzone dotarłyśmy do hostelu - chyba najlepszy, w którym się zatrzymałyśmy. Atmosfera w L'Auberge Alternative bardzo dobra i można było sobie gotować w ładnej kuchni.
Na początku pozwiedzałyśmy trochę stare miasto - okazało się, że gdy ja to robiłam w czasie mrozów przed Kubą to w sumie wszystko zobaczyłam, w wielkim skrócie :)
Oto co znalazłyśmy na naszej drodze:

Oczywiście w każdym większym mieście w Kanadzie Polaków się znajdzie ;)
A oto inne kuriozum:

"Canadian fast food" :D
U dołu Ewa pod fontanna, jakiś stary budynek na starym mieście i ja wśród posągów ponownie ;)


Następnie spotkałyśmy się z Agą i trochę dalej pochodziłyśmy po mieście. Widziałyśmy też z wieży dziwne mieszkania Habitat '67 - są paskudne ale ludzie się zabijają, żeby tam zamieszkać bo jakiś super architekt to zaprojektował i to tak, że każdy ma w apartamencie bardzo dobre światło.

Następnie w trójkę poszłyśmy pod Mount Royal - ja w połowie drogi zrezygnowałam bo się bałam ;( Ale Aga z Ewą doszły na górę i oto efekty. Trochę inaczej niż w zimę...

Następnego dnia z samego rano pojechałam do Agi i Miłki z największym naszym bagażem by nadać go do Polski. Trochę sie oczywiście nadźwigałam bo NIE MA nigdzie ruchomych schodów czy wind!!!
Potem pojechałyśmy do Biodom'u i stadionu olimpijskiego.

W Biodom'ie było cudownie - taka mała dżungla, i Antarktyda i las podzwrotnikowy :) Oto efekty:

No tak - zapomniałam wspomnieć, iż metra nie dosyć, że nie miały zazwyczaj ruchomych schodów i wind, to jeszcze drzwi się otwierały do nich w taki sposób, że nie raz prawie ząb sobie wybiłam i głowę rozwaliłam... Zresztą Ewa również.

A oto moja zadowolona mina, z tego że na Starym Mieście w Montreal'u nie ma sklepów spożywczych, i że banki zamykają nawet z bankomatami w środku a dostać się do nich nijak.

Nie zapominając o tym, iż dworzec kolejowy jest nieoznaczony i bardzo pod ziemią (to cud, że go znalazłyśmy!!!), bankomaty na dworcu nie przyjmują kart Visa a check-in bagażu do pociągu jest jeszcze bardziej restrykcyjny wagowo od tego na lotnisku. Ale chociaż czysto tam, porządna i sympatyczna obsługa i nie ma szans by ktoś bez biletu dostał się do pociągu :)

poniedziałek, 7 maja 2007

Ottawa

Ottawa - miasto tulipanów, było naszym kolejnym celem. Hostel był odrobinkę dziwny - akurat mieli remont - cały dom był do góry nogami: kibel w nowej łazience na drzwiach wisiał, drzwi na korytarzu prowadziły w przestrzeń, nasz pokój był zaraz przy kiblu a ściany nie do końca były zbudowane więc mieliśmy niezłe koncerty przez cała noc, a skrytka na nasze cenne skarby była tak ukryta, że chyba nikt by jej przy zdrowych zmysłach nie znalazł.
Ale przeżyliśmy by opowiedzieć naszą historię :)

Jak widać na powyższym obrazku Ottawa przygotowywała się do festiwalu tulipanów. Nie, nie oszukuję i nie byłam w Niderlandach. Historia jest taka, iż rodzina królewska Niderlandów w czasie wojny uciekła do Kanady, która przyjęła ich bardzo serdecznie. Tak im było dobrze, że im się tu nawet jedna córka urodziła. Swoją drogą królowa Beatrix chodziła w Ottawie do tej samej szkoły co Matthew Perry (Chandler z "Friends") :) W każdym razie, w podzięce za dobroć narodu kanadyjskiego dla narodu niderlandzkiego, rodzina królewska wysłała do Ottawy mnóstwo tulipanów. I tak co roku, pod koniec maja, z Niderlandów tulipany są przysyłane i wraz z kanadyjskimi tworzą ponoć wspaniały festiwal.
Tak samo jak w Toronto, przed Polakami uciec się nie da - są nawet w samym centrum stolicy tego klonowego kraju...

Pierwszego dnia zrobiliśmy sobie lekki spacerek - oto tego wyniki :)

Powyżej widok z parku z tulipanami na rzekę i drogę do spacerowania (następnego dnia ją podbiliśmy).
Poniżej ja i z tyłu biblioteka parlamentu, i kawałek samego budynku legislacyjnego ze mną a raczej z moim szalem ;)

Domek John'a By - kolonizatora Bytown, dzisiejszej Ottawy. Był na górze jeszcze jeden ale jakoś nie mamy zdjęcia.

Obowiązkowo trzeba było sobie zrobić zdjęcia z paniami pod parlamentem ;)

Widok na miasto Gatineau (już w prowincji Quebec a tylko po drugiej stronie rzeki) z drugiej strony parlamentu jest piękny.

A oto muzeum cywilizacji - o tym co w środku za chwilę.

Nie ma to jak kolejne zdjęcie z parlamentem :) Tym razem na zdjęciu znalazł się i ptak.

Wiadomy budynek z boku. W pobliżu znajdowało się też małe schronisko dla zwierzątek, głównie kotów. Taki pan się tam nimi zajmuję cały rok i dzięki temu zwierzyna pod parlamentem niezła :)

A oto i ja i Lester B. Pearson - premier Kanady i zdobywca pokojowej nagrody Nobla za "rozbrojenie" kryzysu sueskiego.

A teraz zagadka - gdzie jest Monika na tym zdjęciu? Tak ładnie się wkomponowałam.

Taki bóbr pod budynkiem parlamentu się plątał jakby nigdy nic :) Ten kraj nie przestaje mnie zadziwiać...

I obowiązkowa sesja z wieża parlamentu (jacyś panowie z kamerą mnie potem naśladowali).

Och tak - nie ma to jak leżeć pod budynkiem rządowym na trawce :D
A w centrum handlowym - INGLOT!!!

Następny dzień był bardziej aktywny - zaczełyśmy, a jakże, od zwiedzania parlamentu :)

Jako, że był to środek tygodnia to parlament był w sesji i nie można było wszystkiego tak ładnie oglądać jak w marcu. Ale za to można sobie było obejrzeć debatę - akurat 2 posłów dyskutowało o tym, jaki wiek jest odpowiedni by ktoś mógł odbyć stosunek seksualny. Pan, który przemawiał twierdził, że dużo 16-latków przyjeżdża do Kanady by spotkać się z poznanymi na sieci 14-latkami i je bałamucą. I dlatego powinni oni zostać ukarani, najlepiej wsadzeni do więzienia. Kanada to dziwny kraj!
Naturalnie na wieżę również weszłyśmy. A tam ładne widoki na miasto.

Spacerkiem pod pomnik peace-keeping i gigantycznego pająka.

I na dłuuuuuugi most międzyprowincjalny. Oczywiście mi się nie udało na niego wejść - był drewniany i się trząsł. Więc Ewa sie po nim przeszła a ja musiałam znaleźć autobus. To nie było łatwe i ludzie się dziwili mi strasznie, że przez ten most nie przejdę tylko chcę przejechać. W końcu okazało się, że autobusy w tą stronę przez niego nie kursują wieć zabrał mnie naokoło do innego mostu... Głupie to.
I w końcu dostałyśmy się do Muzeum Cywilizacji :) Pan od biletów (bileternia poniżej) stwierdził, że nas widział tego dnia rano o 8:30 na ByWard Market. Śmiesznie :)

Oto Monika z indiańskimi dziwami :)

Poniżej Ewa słuchająca historii o tym jak to Indianie nauczyli się jagody zbierać - naprawdę przerażająca i trzymająca w napięciu historia.

Ewa w XVII-XVIII wiecznej Kanadzie.

I ja z moim powozem - daleka droga przede mną.

Pani farmaceutka w Aptece. Jakiś czas temu...

Diner - tylko jedzenia brakuję :(

Następnie trzeba się było ponownie dostać na ten most, przez którego przejechałam autobusem - był krótszy, niższy, i z cementu więc mogłam go przebiec. Na drodze do spacerów spotkałyśmy małego bobra.

Oraz Inuicki Inuksuk - taki znak drogowy.

Ewa i ten nieszczęsny długi most oraz ja na ścieżce.