poniedziałek, 22 grudnia 2008

Kansas City

Od razu przepraszam za brak polskich znaków - poprawie to jak będę miała szansę.
Wczoraj przyleciałam do KC, Missouri do cioci i wujka by spędzić tu Święta Bożego Narodzenia.
Lot był długi (o godzinę dłuższy niż w planie bo nie moglismy wylądować z powodu pogody i trochę krążyliśmy) i turbulentny wiec milo nie było.
Dziś byliśmy w rosyjskim sklepie na zakupach - nareszcie normalne jedzenie :) Co prawda pierniczków nie mieli, ale był ser Podlaski, pasztetowa, krówki, makowiec, obwarzanki, ogórki i kapusta kwaszona :DDD
Jutro robimy rożne potrawy na Wigilie - dam znać jak nam poszło.

środa, 17 grudnia 2008

Jak nie być głodnym w DC

W ciągu tych kilku tygodni tutaj rzadko zdarzają się dni kiedy muszę zapłacić za lunch. Szczególnie ostatnio (no może poza tym tygodniem - od niedzieli siedzę w domu chora). Tyle tu jest różnych spotkań w biurze i poza nim - a na nich prawie zawsze darmowe jedzenie. Kanapki, pizza, czasem coś bardziej wyszukanego jak tortilla wraps, kotleciki, sałatki, sery... A wieczorem dobrym pomysłem są imprezy (np. świąteczne) czyli dobra zabawa, ciekawi ludzie oraz darmowe jedzenie i picie. Choć czasem można się niemiło zawieść - na imprezie świątecznej w Departamencie Skarbu podawali kawę/herbatę/czekoladę i alkohol oraz ciasteczka. A ja byłam taka głodna!
W każdym razie z innymi praktykantami stwierdziliśmy, że można w DC wyżyć w ciągu tygodnia chodząc tylko na różnego rodzaju otwarte spotkania i konferencje (za większość nie trzeba płacić). Bo tu już od śniadania się tego typu 'imprezy' zaczynają, a kończą się zazwyczaj o 20.
A jak to się nie uda to u nas w biurze zawsze są jakieś resztki - czy w sali konferencyjnej czy w zamrażarce :) Czasem bardzo dobre resztki - truskawki, winogrona, kanapki, chipsy, croissanty...

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Jeszcze raz...

... o pogodzie. Strasznie dziwnie tu jest jeśli o to chodzi. Generalnie to już zaczęła się zima, 6 grudnia nawet śnieg padał. Ale np. w środę było ponad 20C, padało i było bardzo duszno - aż wytrzymać nie było można. W piątek i w sobotę z kolei było ok -2-3C. Teraz (godzina 17) jest 19C i aż parno. Jutro pewnie znowu będzie bliżej 0C. Pewnie dlatego się przeziębiłam - nigdy nie wiadomo jak się ubrac i albo się zgrzejesz albo wyziębisz...

niedziela, 14 grudnia 2008

Mikolajki

W zeszłą sobotę, 6 grudnia była w naszym domu mała impreza z okazji Świąt Bożego Narodzenia i dlatego, że dużo moich współlokatorów wyjeżdża z Waszyngtonu.
Wcześniej losowaliśmy kto komu będzie prezent kupował :) więc było bardzo miło. Oczywiście smutno mi, że już nie będzie w DC niektórych osób. Na przykład wczoraj ja i Richie odprowadziliśmy na lotnisko Simone i tak dziwnie żegna się ludzi, z którymi dopiero co się zaprzyjaźniłam (trochę dziwnie bo jak dotarliśmy na lotnisko to się okazało, że odwołali lot S. do Montrealu i przebookowali jej na lot do M. przez Toronto - dobrze, że S. zaplanowała jedną noc w M. bo dziś leci do Bombaju). Steve również pojechał do domu. Dakotah wyprowadził się i mieszka kilka ulic dalej. Molly jedzie robić karierę do NYC, Jo-jo i Matteo jadą do Francji, Grace z Richiem i Gordonem szukają domu/mieszkania, żeby się do niego wprowadzić, Marcellus już chyba mieszkanie znalazł (bliżej pracy bo teraz dojeżdża ponad 1,5 godziny). W styczniu prawdopodobnie ze starej ekipy będę tylko ja, Soumaya i Jim (który i tak z nikim nie rozmawia). Zresztą S. wylatuje pod koniec stycznia... Ale nowi ludzie mają się wprowadzić - mam nadzieję, że będą fajni :) To samo zresztą teraz w pracy się dzieje - większość praktykantów kończy w grudniu lub styczniu więc tu też będzie nowa ekipa.
Oto kilka zdjęć z imprezy:

środa, 10 grudnia 2008

Na zyczenie moich wspanialych czytelnikow...

...w tym poście zamieszczam zdjęcie moich butów, które wcale nie są nadzwyczajne.

Nawet nie przypuszczałam, że akurat ten wpis wywoła tyle emocji :)
W każdym razie ludziom się chyba buty te podobały bo:
a) po prostu wygladają bosko na moich nogach :p
b) ludzie ubierają się tu naprawdę kiepsko, a kobiety rzadko chodzą w obcasach :) punkt dla mnie za Europejski styl!

wtorek, 9 grudnia 2008

Buty

Ludzie tutaj mają jakąś obsesje na punkcie butów. W pierwszym tygodniu jak tu byłam, po tym jak kupiłam sobie nowe buty do pracy, jakiś pan mnie zaczepił jak wychodziłam z metra mówiąc, ze mam super buty.
Potem w zeszłym tygodniu jakaś pani podeszła do mnie w metrze, złapała mnie za ramię i powiedziała konspiracyjnym tonem - "Podobają mi się twoje buty."
Tego samego dnia nasza koordynatorka praktykantów powiedziała mi to samo.
Ale żeby było dziwniej to samo powiedziała mi Congresswoman, która była na spotkaniu u nas w biurze. To nie wszystko - w czasie cośrodowego spotkania rozdawałam różne papiery. Dużo więc chodziłam po sali (było ponad 180 ludzi) i to kilka razy. Kilka godzin później odbywało się kolejne spotkanie, na które zaproszeni byli prawie ci sami ludzie. Ja siedziałam na recepcji i rozdawałam identyfikatory. W pewnym momencie podchodzi pan, mówi swoje nazwisko po czym patrzy na mnie z uśmiechem i mówi: "O pamiętam Cię ze spotkania! To ty masz te fajne buty!". Krejzi!

niedziela, 7 grudnia 2008

Imprezy swiateczne

Grudzień jest bardzo imprezowy w Waszyngtonie. Codziennie odbywa się tu mnóstwo imprez świątecznych - darmowe jedzenie i drinki plus dobra okazja do poznania interesujących i mogących pomóc w karierze osób.
Dakotah, nasz były współlokator (się wyprowadził w zeszłym tygodniu ale nadal u nas mieszka bo nie ma jeszcze łóżka w swoim nowym pokoju) zaprosił nas na imprezę do jego firmy - Bayer (ten od Aspirynek). Trochę się co prawda odseparowaliśmy od tłumu - była nas 9 z naszego domu więc była to dobra okazja by sobie pogadac bo zazwyczaj w domu wszyscy siedzą w swoich pokojach (oprócz mnie, Gordon'a, Richie, Simone i Marcellus'a bo my codziennie oglądamy NCIS w piwnicy:)).
W czwartek z Marcellus'em poszłam na imprezę świąteczną do organizacji, w której był praktykantem - Naval Reserves Assoc. Impreza odbywała się w jednym z budynków izby reprezentantów. Bardzo było miło - prawie sami wojskowi, a oni są bardzo rozmowni i pomocni. Potrafią załatwić każdą pracę bo wszyscy się dobrze znają i w zasadzie głównie zatrudniają polecone osoby.
Poza tym w tym tygodniu było bardzo szalenie w pracy - z całego kraju zjechali się ludzie by dyskutować o przyszłości partii Republikańskiej. Na cośrodowym spotkaniu było prawie 200 osób (zazwyczaj jest około 100) a we wtorek, środę i czwartek przez cały dzień odbywały się różne spotkania. Śmiesznie bo ja wydawałam identyfikatory i poznałam kilku senatorów i reprezentantów :)
W piątek z kolei ja, czterech innych praktykantów ode mnie z pracy i dwóch naszych przełożonych wprosiliśmy się na imprezę z okazji 75-lecia końca prohibicji. Barmani byli jacyś bardzo znani i sprowadzeni specjalnie na tą okazje.
Na przyszły tydzień też mam zaplanowane jakieś imprezy świąteczne - idę na nie zamiast mojego przełożonego Ryan'a.

środa, 3 grudnia 2008

Nowy Jork c.d.

W piątek z G. poszliśmy trochę pozwiedzać - najpierw Met (Metropolitan Museum of Art), potem przeszliśmy się przez Central Park (pogoda była bardzo ładna) do American Museum of Natural History - dinozaury i te sprawy.
Oto kilka zdjęć:

Wieczorem poszliśmy (ja, rodzice G., Gordon, Pat z Bermud, Liz) na broadway'owski show 'White Christmas' na podstawie filmu z Bing Crosby'm. To ten musical, z którego pochodzi tytułowa piosenka. Było super!! Śpiewali, tańczyli, stepowali, a na koniec śnieg padał na widownie (taki sztuczny z piany). Muszę się wybrać na jeszcze jakiś musical :) Mieliśmy też całkiem dobre miejsca i to za darmo - jakaś pani, która pracuje z mamą G. dała jej bilety. Po przedstawieniu poszliśmy za kulisy bo tata G. zna aktora który grał główną postać (Stephen Bogardus) bo razem studiowali w Princeton. Pokazał nam jak wszystko wygląda i tłumaczył różne zawiłości techniczne, aktorskie, choreograficzne... Naprawdę bardzo miły człowiek.
W sobotę robiłam zakupy (wyprzedaż się zaczęła w piątek - Black Friday Sale), poszłam do kina na 'Rachel getting married', do polskiego baru downtown i do irlandziego pubu :)
Poniżej zdjęcia jedzonka:

wtorek, 2 grudnia 2008

Święto Dziękczynienia

Zostałam na ten weekend zaproszona do domu Gordon'a, mojego współlokatora. Pojechaliśmy tam samochodem z kolegą z pracy - były duże korki oczywiście więc droga, która normalnie zajmuje 4-5 godzin zajęła nam ponad 6. Co prawda musieliśmy wyjechać z DC, przejechać przez stany: Maryland, Delaware, New Jersey i kawałek Nowego Jorku...
Po 23 dojechaliśmy do NYC. Gordon'a rodzice mieszkają na 66th East Side, przy Lexington Av., w 4 piętrowym domku szeregowym. Ja mieszkałam na 4 piętrze - w zasadzie to biuro takie ale jest jedna sypialnia i łazienka. Jak przyjechaliśmy to tata Gordon'a i jego siostra (2 lata młodsza) byli jeszcze na nogach. Jego tata, mimo że jest Republikaninem, wspierał Obamę w czasie kampanii. Jest bankowcem na emeryturze więc miał dużo na to czasu :)
W czwartek poszłam rano z Gordon'em obejrzeć Thanksgiving Parade. Mnóstwo ludzi, aż ciężko było się przecisnąć. Zdjęcia niestety są na aparacie taty Gordon'a bo mi się baterie wyczerpały (jak zwykle). Może je kiedyś zamieszczę. W każdym razie widziałam mega balona w kształcie Pikachu, Uncle Sam, Kermit the Frog i wiele innych. Do tego obowiązkowe hotdogi w Central Parku i mały spacer na Times Square - gdzieś niedaleko kończyła sie parada, przy sklepie Macy's (oni wykładają pieniążki na całą imprezę). Zobaczyłam też Rockefeller Centre, sławną tam choinkę i lodowisko. O dziwo prawie nikogo nie było bo wszyscy na paradzie :)
Wróciliśmy do domu i poznałam wreszcie mamę Gordon'a - bardzo miła pani, oraz jej przyjaciółkę z Bermud, Pat. Właściwie to Pat kiedyś była opiekunką mamy Gordon'a ale jest tylko 10 lat starsza. Ma 72 lata i nadal pracuje - dla bogatego pana, który ma ponad 90 lat... Kiedyś była CFO jakiejś firmy związanej z lotnictwem. Niesamowita osoba - nawet zaprosiła mnie na Bermudy i jak już odlatywała to dała mi pudełko czekoladek :)
O 14:30 zaczęli się schodzić goście - koleżanka Liz (siostra) z wymiany w Hiszpanii (Niemka, która studiuje w NYC), przyszywani wujek Joe i ciocia Deb i ciocia Margo z małym synkiem Williamem (drugi syn był chory więc został ze swoim tatą w domu). Joe to najlepszy przyjaciel mamy Gordon'a a Deb jest byłą żoną przyjaciela taty Gordon'a. Do tego jest śpiewaczką operową z Kanady, występuje w serialach i filmach (razem z Joe) głównie w małych rólkach lub jako statystka. W ogóle to jakieś ciekawsze towarzystwo było, np. mama G. wspominała jak to pojechała do Afryki i spotkała się z Mugabe...
Na kolacje było bardzo dużo jedzenia (ja pomagałam robić część przysmaków :)) - oczywiście indyk, ziemniaki pociapciane i słodkie (z syropem klonowym), fasolka szparagowa, jakiś farsz do indyka, żurawina w kilku postaciach... Duuuuuuużo tego było a wcześniej były jeszcze przystawki - krakersiki z łososiem, devil's eggs, crab dip etc. No i dużo alkoholu - rodzina G. nie oszczędza na trunkach i mają nawet pomieszczenie-barek wypełniony różnymi napojami. W ogóle to G. określa swoją rodzinę jako typowi WASP (biali Anglosasi wyznania protestanckiego), czyli dośc dobrze urodzeni amerykanie ze wschodnio-północnego wybrzeża.
Najadłam się chyba na cały rok - już w czasie jedzenia przystawek miałam dość, a co dopiero po kolacji... No a po kolacji oczywiście był deser - umierałam jedząc ciasto dyniowe z bitą śmietaną, ale było baaaardzo dobre.
Około 22, czyli po prawie 8 godzinach obżarstwa skończył się dzień i poszliśmy spac. Oczywiście najpierw ja, G. i Liz ładnie posprzątaliśmy, żeby główne kucharki - mama G. i Pat mogły wypocząć i popić drinki :D
Jutro napiszę co jeszcze robiłam w NYC i zamieszczę zdjęcia z mojego aparatu.