poniedziałek, 27 lipca 2009

Newseum

W zeszłą sobotę byłam w Newseum, to jest News Museum niedaleko mojego domu (i w sumie niedaleko Archives i obok ambasady Kanady). Nazwa trochę brzmi jak oksymoron...

W każdym razie dość przyjemne muzeum. Szkoda tylko, że takie drogie. Ale cóż, większość muzeów w DC jest za darmo więc nie ma co narzekać :)

Oto kilka zdjęć...

Powyżej wystawa pierwszych stron gazet z tego akurat dnia (polskiej żadnej nie było, ale potem na komputerze można było znaleźć - zdjęcie poniżej; mieli jakieś dziwne regionalne polskie dzienniki no i na szczęście chociaż Wyborczą...)

Newseum oferuje również ładny widok na miasto (szczególnie na Capitol i Archives):

W środku było dużo ciekawych wystaw....

...tropem J.W. Booth'a (mordercy Lincolna)...

Zdjęcie powyżej to mała wystawa ku pamięci Walter'a Cronkite, który zmarł... dzień przed moją wizytą w Newseum. Są bardzo szybcy w produkcji ekspozycji...
Była też ściana z nazwiskami poległych w czasie pracy dziennikarzy:

I fragmenty programów informacyjnych z całego świata...

Ale "najlepsza" była łazienka z różnymi cytatami z gazet...

Monika odpoczywa na balkonie Newseum...

I w parku nieopodal :)

czwartek, 9 lipca 2009

Weekend 4th of July

Na weekend 4 lipca czyli ichniego Dnia Niepodległości, pojechałam z Doug'iem do jego rodzinnego letniego domku na Thimble Islands w Connecticut.
Razem z nami byli tam również jego rodzice i młodszy brat z dziewczyną.
Ale żeby dojechać do CT, najpierw zatrzymaliśmy się na noc (z czwartku na piątek) w NYC. Mieliśmy strasznego pecha, bo zaraz bo przekroczeniu granicy stanu złapaliśmy gumę... o 12 w nocy, koło mostu, na obwodnicy... Na szczęście po jakimś czasie znikąd pojawił się dobry człowiek na koniu (to jest na rowerze) i wymienił nam koło na zapasowe w 5 minut. Później się okazało, że jest bezdomny. Nie ma jak Nowy Jork, tylko bezdomny pomoże ci jak masz problem...
Rano trzeba było pojechać do mechanika, żeby lepsze koło założył więc trochę czasu straciliśmy, ale cali i zdrowi ruszyliśmy w kierunku wysp :)
Dotarliśmy tam około godziny 14 (trochę po bo uciekł nam "prom - łódka")...

Potem fruuu na wyspę High (albo Kidd'a). Znajduje się tam kilka domków, większość właścicieli zna się od dzieciństwa (dziadkowie Doug'a od strony ojca wynajmowali dawno temu ten sam domek zanim go kupili) i razem zarządzają wyspą. Jako że wszyscy są właścicielami wyspy, nie ma żadnych płotów i można chodzić gdzie się chcę.
Oto kilka zdjęć:

Tego samego dnia, wieczorem świętowaliśmy urodziny Doug'a (tzn. oficjalnie to miał je wczoraj, 7 lipca) - była dobra kolacja/ob i torcik ze świeczkami :)
A oto widok z tarasu (i taras) domku:

Następnego dnia wybraliśmy się na plażę...

A potem na rejs stateczkiem z przewodnikiem :)

Różne wyspy oczywiście miały ciekawe historie, ale już nie pamiętam wszystkich dokładnie... Wiem, że ja jednej z wysp prezydent Taft spędzał wakacje, i że Money Island kiedyś była małą miejscowością z pocztą, ale teraz jest prywatna. A no i jest jakaś bardzo bogata pani co wykupuje wszystkie co się da wyspy, jedna z wysp należy do Yale, i jedna do National Park Service.
A to domek rodziny Doug'a (z jego rodzicami w planie):

Przed obiadem poszliśmy grac w wifle ball (coś jak baseball czy softball, tylko że kije i piłeczki plastikowe i bardzo lekkie). A oto baaaardzo długa seria pt. "Monika próbuje grac w Wifle Ball":

Na obiad były grillowe jedzenie, a po zachodzie słońca oglądaliśmy z różnych stron wyspy fajerwerki :) W oddali było widać te z Long Island, trochę bliżej z New Haven i innych miejscowości na lądzie i oczywiście z wysp.

W niedziele niestety po śniadaniu trzeba było wracać do DC... Podróż z powrotem nie była taka straszna - ok. 7 godzin (dzięki temu, że korków uniknęliśmy). Bardzo nie chciało się wracać do codzienności...