piątek, 30 marca 2007

Fontinalis

Trochę się tu zaniedbałam... W każdym bądź razie w Marcu (14-18) byłam w Ottawie na niesamowitej konferencji "Model Mission in Fontinalis". W sumie nie była to konferencja, tylko symulacja misji pokojowej w wymyślonym państwie Fontinalis, w regionie Salmo. Oryginalnie jest to symulacja dla wojska i to był pierwszy raz kiedy osoby cywilne (to jest my, studenci i tacy podobni) mogły brać w tym udział :) Ilość materiałów, jakie Pearson Peacekeeping Centre stworzył o tym państwie i regionie, o konflikcie etnicznym była zaskakująca - ok 250 stron do przeczytania przed symulacja (dali nam 3 dni) i tyle samo na miejscu. Ale dzięki tym materiałom naprawdę czuliśmy się jakby to państwo istniało - miało swoją kulturę, historię i nawet statystykę :D Nie będę zamęczała szczegółami - powiem tylko, że było wspaniale! Poznałam wielu ciekawych ludzi - studentów od Vancouver po Halifax, żołnierzy, którzy byli chyba wszędzie gdzie coś się działo na świecie, pracowników UN, International Red Cross, byłą panią minister spraw zagranicznych Kanady (starsza pani - 80 lat ma a taka siekiera i ciągle działa - 2 lata temu w Afghanistanie była). Dowiedziałam się jak działa misja pokojowa i jak się ją organizuje, poznałam trwożące krew w żyłach historię i świetnie się bawiłam :) A resztę niech opowiedzą zdjęcia...

Powyżej Xander, ja, Giorgia, Mina (z McGill, Montreal ale tak naprawdę z Korei), Tseday (z Toronto ale tak naprawdę z Etiopii) i Andrew. Xander, Giorgia i Andrew chodzą ze mną na zajęcia z "International Peace and Security" w Queen's :) Choć Giorgie dopiero w Ottawie poznałam.

Pierwszego dnia moja grupa miała za zadanie przeanalizować sytuację w Fontinalis pod względem wyborów i dać rekomendacje - się ENAM nazywaliśmy (Electoral Needs Assessment Mission) a oto ja ciężko pracująca :)

Nasza grupa: hmmm (nie pamiętam, była z nami tylko jako obserwator bo jest prof w Royal Military College), Dave, Maude, Amy, Jen, nasza moderator i Jordan (z pochodzenia Polka), u góry chłopcy - Max, hmmm, i Ivey, na dole Erin i ja :)

Żeby było ciekawiej, cała symulacja i inne atrakcje odbywały się w Muzeum Wojny, ale spaliśmy i jedliśmy śniadania oraz imprezowaliśmy na poligonie :) Baraki były naszymi domami - żebyśmy poczuli się jak na prawdziwej misji :D A ten samolot tak sobie tam stał więc musiałam sobie zdjęcie z nim zrobić.

Tak wyglądał panel codzienny - 5 gniewnych ludzi z Flora MacDonald na czele oraz 10 reprezentantów grupy.
I ja jak słucham maglowania mojego kolegi z grupy :)

Wieczory i noce spędzaliśmy we Friendship Inn na terenie garnizonu, a z nami i żołnierze i nasi moderatorzy i organizatorzy - zabójcza mieszanka :)

Nauczyliśmy się grać w crag - wojskową grę z udziałem stołu bilardowego (bardzo brutalne ;))...

A oto niektóre elementy kultury Fontinalis :) Whisky prosto z regionu i waluta - Mulah...

W piątek mieliśmy oficjalną kolację z zaproszonymi gośćmi i przemówieniem Flory o Afghanistanie. Jako, że byliśmy w Muzeum Wojny, otoczeni byliśmy przez różnego rodzaju machiny... Na drugim zdjęciu jest z nami Major General MacKenzie - człowiek legenda Kanadyjskiej armii - jego historie były warte wysłuchania, pomimo krwawych szczegółów, które to opowiadał bez wzruszenia.

Jedliśmy również w otoczeniu strasznych maszyn - czasem miało się dziwne uczucie, szczególnie że niektóre działa były wycelowane w nas a samolot wisiał nam nad głową.

Najśmieszniejsze było to, że posadzili mnie przy stole ze Scottiem a nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
- Robię magistra w Royal Military College [też w Kingston] z War Studies.
- Ooo, to może znasz Ben'a Zyla? [mój profesor z "International Peace and Security"]
- Pewnie, że tak. Dziś za niego wykład na Queen's przeprowadzałem.
- Z "International Peace and Security"? Ups, ja miałam na nim być, i 3 inne osoby co tu są na symulacji...
- Nie martw się - nic nie straciłaś a tu na pewno nauczysz się więcej :)
Jaki świat mały...

A oto ja i moja grupa ciężko pracująca nad raportem. No i mieliśmy się ewakuować bo sytuacja w Fontinalis się zaostrzała, ale byliśmy bardzo małym NGO i w końcu zostaliśmy i chyba zginęliśmy...
A oto nasz lunch box - każdego dnia dostawaliśmy niezła porcję energii :D

Ostatni wieczór również spędziliśmy w towarzystwie czołgów, a tym razem przemawiał MacKenzie - się popłakałam na końcu...

Ja i Kyle z RMC powyżej. A poniżej ja i Andrew.

Nasza trochę zubożała grupa przygotowująca skecz :)

Oraz nasza grupa wykonująca skecz - ja mówiłam na początku i zaczęłam od bablania po polsku :) Konsternacja na sali była niezła a i potem niezły ubaw...

A i oto MacKenzie dający wzruszające przemówienie...

I laleczki dla dzieci w Afryce, które robią panie z byłej Jugosławii.

I grupowe zdjęcie - ja jestem na samej górze z prawej :)

Nie można się oczywiście było obyć bez założenia niebieskiego kasku i kamizelki kuloodpornej. Cięęęęęęęęęęęęęęęęężkie to strasznie! A niektóre grupy musiały cały dzień to nosić, nie mówiąc o żołnierzach...

Wycieńczone całym dniem i i świętowaniem St Patrick's Day, ja i Mina o 3 nad ranem :) (Łukaszka chyba na tym zdjęciu przypominam...)

A na koniec kuriozum spotkane w łazience War Museum (w każdej kabinie również) :)
A woda rzeczywiście jakaś dziwna była :)

piątek, 23 marca 2007

WIOSNA!!! :)

Nareszcie i do Kingston zawitała ta przepiękna pora roku. Co prawda śnieg jeszcze za oknem, ale temperatura prawie letnia +4C :) Słońce jak we Włoszech, więc szkoda na dwór nie wychodzić. Tylko w cieniu nadal zima i wiatr...
Ludzie na ulicach w samych sweterkach, w krótkich rękawkach i/lub spodenkach. Dopiero teraz widać, że Student Ghetto jest pełne studentów - grają w piłkę i inne zabawy ulicach, siedzą na balkonach i dachach, zakochani chodzą za rączkę... Jakimś sposobem w ciągu 24 godzin miasto zmieniło się nie do poznania :D
Nawet wiewiórki jakoś żywiej skaczą :) Aż chce się żyć!!!

wtorek, 20 marca 2007

Świat sie kręci, nihil się bawi

Oczywiście w tak zwanym międzyczasie były i imprezy ;)
Charytatywna, na którą nareszcie można było się ładnie ubrać - nie mogłam przegapić takiej okazji oczywiście.

W ręku mam trzepaczkę - do robienia Mojito oczywiście...

Jakoś trzeba było zużyć rum zakupiony na Kubie :) Aga i Monika zabrały się więc do roboty...

U góry ja, Aga i Laura. Poniżej Marieke, Katrina, ja i Nicola już na imprezie.

Urodziny Charles'a (Kanadyjczyk) były bardzo nietypowe - Kanadyjczycy bardzo lubią dziwne zabawy na imprezach... A Laura znalazła nową zdjęcio-koleżankę do robienia głupich min - Monikę :D

U góry jakaś Kanadyjka i Patrick (kolejka przed klubem Ale House była olbrzymia - moja mina mówi wszystko).
A na dole - ja i Nicola już w środku (tym razem nikomu z nas kurtki tam nie skradziono).

Urodziny Silvy i Andres'a - zepsuty stół (i to wcale nie ja go zepsułam ;)) oraz dużo hiszpańskiego języka wokoło... A ja, Aga i Laura upiekłyśmy chłopakom ciastka - byłam z nas dumna :D

U góry nowe fryzurki - Jose i moja.
Poniżej Monika, Beck, Katrina i Meaw.

Raptors vs Sonics

Nasi buddy zorganizowali dla nas 11 marca wypad do Toronto na mecz NBA koszykówki - Raptors (Toronto) vs Sonics (Seattle) :D
Autobusik był słodki...

I czuliśmy się jak prawdziwa wycieczka szkolna - tylko zasady były jakieś inne, bo w drodze powrotnej z Laurą musiałyśmy siedzieć z tyłu (robienie zdjęć ma swoją cenę) z francusko szprechającą grupą i czułyśmy się jak na wygnaniu. A przecież normalnie cool kids siedzą z tyłu...
Przed meczem mieliśmy troszkę czasu, więc fruuu do robienia z siebie idiotek.

Na miejscu okazało się oczywiście, że siedzenia nasze są na samej górze.

Monika oczywiście spanikowała :/ (Kto mnie dobrze zna widzi ten strach w oczach :))

Tak więc przeszłam się do Customer Service, tłumacząc że grupa mi taki bilet kupiła i że mam lęk wysokości. Pan pogrzebał w komputerze i stwierdził, że niżej to nic nie ma, ale ma wyżej na 6 piętrze (wyżej się nie da). Spojrzałam na niego jak na idiotę, ale on wytłumaczył, że to bardzo dobre miejsce i nie jest takie pochyłe i mniej się człowiek boi. Zaprowadził mnie więc na samą górę - a tam Party Box (taki nad widownią) i loże VIP'ów, a pomiędzy bardzo fajne miejsca :) Trochę strasznie bo wysoko ale o niebo lepiej niż na widowni.
Mecz się już jakiś czas wcześniej zaczął. A cheerleaderki były w akcji...

Oto widok z mojego miejsca :)

Sonics w akcji...

Oczywiście obowiązkowo "palce" z "Go Raptors"!

Ostatnia sekunda meczu - Raptors wygrało 120 do 118 (na zdjęciu ostatni kosz Sonics, który nie był jeszcze na wyświetlaczu).

Laura zrobiła zdjęcie biednej Monice, która chowała się za filar bo w głowię się kręciło jak ludzie klaskali i wrzeszczeli...

Następnie udaliśmy się w drogę do Steam Whistle Brewery. Ale najpierw zdjęcie grupowe :)

Ja klęczę na dole po środku.
Nie ma to jak autobus z napisem Kanada, a w tle CN Tower.

Z Laurą od tego chłopca z Chin co już kiedyś dał mi ręcznie rzeźbiony grzebień, dostałyśmy zegarki z Dorą - nie wiemy czemu :)

A to kolejne napotkane kuriozum na ulicy Toronto...

A oto i my przed Steam Whistle Brewery - trochę mała ta fabryczka piwa ale bardzo ładna. (A to żółte na ziemi to "Do not cross" policyjne - hmmm...).

W browarni każdy dostał do spróbowania po piwie.

A Monika chciała nawet troszkę zwinąć - nikt by przecież nie zauważył.

Jak inni pili kolejne szklanki piwa, ja i Laura wyszłyśmy na dwór wygrzać się w pięknym słońcu i porobić głupie miny do zdjęć :D

Laura bardzo lubi się wszędzie wspinać.

I jaką ładną koszulkę mam na sobie na zdjęciu powyżej ;) (tak - to był chyba jedyny dzień w ciągu mojej całej wizyty w Kanadzie, kiedy było na tyle ciepło by na dworze rozpiąć kurtkę i bluzę).

Jak inni czekali na nas wspaniały autokar, my poszłyśmy do kafejki na herbatę - moja była baaaardzo dziwna - wyglądała jak zupa, smakowała jak trawa i koloryzowała język na zielono. To chyba był taki drink na St. Patrick's Day :)

No i nie ma to jak zdjęcia z autobusem i dyspozytorami gazet :D

Amerykańskie ciężarówki są niesamowite... Tylko trochę na zdjęciu kiepściej wychodzą.