wtorek, 20 marca 2007

Raptors vs Sonics

Nasi buddy zorganizowali dla nas 11 marca wypad do Toronto na mecz NBA koszykówki - Raptors (Toronto) vs Sonics (Seattle) :D
Autobusik był słodki...

I czuliśmy się jak prawdziwa wycieczka szkolna - tylko zasady były jakieś inne, bo w drodze powrotnej z Laurą musiałyśmy siedzieć z tyłu (robienie zdjęć ma swoją cenę) z francusko szprechającą grupą i czułyśmy się jak na wygnaniu. A przecież normalnie cool kids siedzą z tyłu...
Przed meczem mieliśmy troszkę czasu, więc fruuu do robienia z siebie idiotek.

Na miejscu okazało się oczywiście, że siedzenia nasze są na samej górze.

Monika oczywiście spanikowała :/ (Kto mnie dobrze zna widzi ten strach w oczach :))

Tak więc przeszłam się do Customer Service, tłumacząc że grupa mi taki bilet kupiła i że mam lęk wysokości. Pan pogrzebał w komputerze i stwierdził, że niżej to nic nie ma, ale ma wyżej na 6 piętrze (wyżej się nie da). Spojrzałam na niego jak na idiotę, ale on wytłumaczył, że to bardzo dobre miejsce i nie jest takie pochyłe i mniej się człowiek boi. Zaprowadził mnie więc na samą górę - a tam Party Box (taki nad widownią) i loże VIP'ów, a pomiędzy bardzo fajne miejsca :) Trochę strasznie bo wysoko ale o niebo lepiej niż na widowni.
Mecz się już jakiś czas wcześniej zaczął. A cheerleaderki były w akcji...

Oto widok z mojego miejsca :)

Sonics w akcji...

Oczywiście obowiązkowo "palce" z "Go Raptors"!

Ostatnia sekunda meczu - Raptors wygrało 120 do 118 (na zdjęciu ostatni kosz Sonics, który nie był jeszcze na wyświetlaczu).

Laura zrobiła zdjęcie biednej Monice, która chowała się za filar bo w głowię się kręciło jak ludzie klaskali i wrzeszczeli...

Następnie udaliśmy się w drogę do Steam Whistle Brewery. Ale najpierw zdjęcie grupowe :)

Ja klęczę na dole po środku.
Nie ma to jak autobus z napisem Kanada, a w tle CN Tower.

Z Laurą od tego chłopca z Chin co już kiedyś dał mi ręcznie rzeźbiony grzebień, dostałyśmy zegarki z Dorą - nie wiemy czemu :)

A to kolejne napotkane kuriozum na ulicy Toronto...

A oto i my przed Steam Whistle Brewery - trochę mała ta fabryczka piwa ale bardzo ładna. (A to żółte na ziemi to "Do not cross" policyjne - hmmm...).

W browarni każdy dostał do spróbowania po piwie.

A Monika chciała nawet troszkę zwinąć - nikt by przecież nie zauważył.

Jak inni pili kolejne szklanki piwa, ja i Laura wyszłyśmy na dwór wygrzać się w pięknym słońcu i porobić głupie miny do zdjęć :D

Laura bardzo lubi się wszędzie wspinać.

I jaką ładną koszulkę mam na sobie na zdjęciu powyżej ;) (tak - to był chyba jedyny dzień w ciągu mojej całej wizyty w Kanadzie, kiedy było na tyle ciepło by na dworze rozpiąć kurtkę i bluzę).

Jak inni czekali na nas wspaniały autokar, my poszłyśmy do kafejki na herbatę - moja była baaaardzo dziwna - wyglądała jak zupa, smakowała jak trawa i koloryzowała język na zielono. To chyba był taki drink na St. Patrick's Day :)

No i nie ma to jak zdjęcia z autobusem i dyspozytorami gazet :D

Amerykańskie ciężarówki są niesamowite... Tylko trochę na zdjęciu kiepściej wychodzą.

Brak komentarzy: