wtorek, 2 grudnia 2008

Święto Dziękczynienia

Zostałam na ten weekend zaproszona do domu Gordon'a, mojego współlokatora. Pojechaliśmy tam samochodem z kolegą z pracy - były duże korki oczywiście więc droga, która normalnie zajmuje 4-5 godzin zajęła nam ponad 6. Co prawda musieliśmy wyjechać z DC, przejechać przez stany: Maryland, Delaware, New Jersey i kawałek Nowego Jorku...
Po 23 dojechaliśmy do NYC. Gordon'a rodzice mieszkają na 66th East Side, przy Lexington Av., w 4 piętrowym domku szeregowym. Ja mieszkałam na 4 piętrze - w zasadzie to biuro takie ale jest jedna sypialnia i łazienka. Jak przyjechaliśmy to tata Gordon'a i jego siostra (2 lata młodsza) byli jeszcze na nogach. Jego tata, mimo że jest Republikaninem, wspierał Obamę w czasie kampanii. Jest bankowcem na emeryturze więc miał dużo na to czasu :)
W czwartek poszłam rano z Gordon'em obejrzeć Thanksgiving Parade. Mnóstwo ludzi, aż ciężko było się przecisnąć. Zdjęcia niestety są na aparacie taty Gordon'a bo mi się baterie wyczerpały (jak zwykle). Może je kiedyś zamieszczę. W każdym razie widziałam mega balona w kształcie Pikachu, Uncle Sam, Kermit the Frog i wiele innych. Do tego obowiązkowe hotdogi w Central Parku i mały spacer na Times Square - gdzieś niedaleko kończyła sie parada, przy sklepie Macy's (oni wykładają pieniążki na całą imprezę). Zobaczyłam też Rockefeller Centre, sławną tam choinkę i lodowisko. O dziwo prawie nikogo nie było bo wszyscy na paradzie :)
Wróciliśmy do domu i poznałam wreszcie mamę Gordon'a - bardzo miła pani, oraz jej przyjaciółkę z Bermud, Pat. Właściwie to Pat kiedyś była opiekunką mamy Gordon'a ale jest tylko 10 lat starsza. Ma 72 lata i nadal pracuje - dla bogatego pana, który ma ponad 90 lat... Kiedyś była CFO jakiejś firmy związanej z lotnictwem. Niesamowita osoba - nawet zaprosiła mnie na Bermudy i jak już odlatywała to dała mi pudełko czekoladek :)
O 14:30 zaczęli się schodzić goście - koleżanka Liz (siostra) z wymiany w Hiszpanii (Niemka, która studiuje w NYC), przyszywani wujek Joe i ciocia Deb i ciocia Margo z małym synkiem Williamem (drugi syn był chory więc został ze swoim tatą w domu). Joe to najlepszy przyjaciel mamy Gordon'a a Deb jest byłą żoną przyjaciela taty Gordon'a. Do tego jest śpiewaczką operową z Kanady, występuje w serialach i filmach (razem z Joe) głównie w małych rólkach lub jako statystka. W ogóle to jakieś ciekawsze towarzystwo było, np. mama G. wspominała jak to pojechała do Afryki i spotkała się z Mugabe...
Na kolacje było bardzo dużo jedzenia (ja pomagałam robić część przysmaków :)) - oczywiście indyk, ziemniaki pociapciane i słodkie (z syropem klonowym), fasolka szparagowa, jakiś farsz do indyka, żurawina w kilku postaciach... Duuuuuuużo tego było a wcześniej były jeszcze przystawki - krakersiki z łososiem, devil's eggs, crab dip etc. No i dużo alkoholu - rodzina G. nie oszczędza na trunkach i mają nawet pomieszczenie-barek wypełniony różnymi napojami. W ogóle to G. określa swoją rodzinę jako typowi WASP (biali Anglosasi wyznania protestanckiego), czyli dośc dobrze urodzeni amerykanie ze wschodnio-północnego wybrzeża.
Najadłam się chyba na cały rok - już w czasie jedzenia przystawek miałam dość, a co dopiero po kolacji... No a po kolacji oczywiście był deser - umierałam jedząc ciasto dyniowe z bitą śmietaną, ale było baaaardzo dobre.
Około 22, czyli po prawie 8 godzinach obżarstwa skończył się dzień i poszliśmy spac. Oczywiście najpierw ja, G. i Liz ładnie posprzątaliśmy, żeby główne kucharki - mama G. i Pat mogły wypocząć i popić drinki :D
Jutro napiszę co jeszcze robiłam w NYC i zamieszczę zdjęcia z mojego aparatu.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

no wlasnie brakuje mi zdjec! tak wiec czekam na resztę sprawozdania :)