poniedziałek, 23 lutego 2009

I kolejna wycieczka do NYC

Na weekend 13-15 lutego pojechałam do NYC razem z kolegą z pracy. Pogoda niestety była gorsza niż w D.C. - straszny wiatr i mroźno ale straszne mi nic nie jest :)
W piątek z różnymi znajomymi spotkałam się w barze na Lower East Side.
W sobotę wybrałam się na lotniskowiec USS 'Intrepid' z czasów drugiej wojny światowej (służył aż do lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych i nawet w międzyczasie wyłowił kapsułę kosmiczną). Muzeum bardzo duże a i bardzo dużo trzeba zapłacić żeby wejść. Ale warto - naprawdę porządnie zrobione muzeum. I nie widziałam wszystkiego bo się trochę spieszyłam do teatru...
Oto kilka zdjęć:

Jak już wspomniałam potem poszłam na Broadway na naprawdę super sztukę - August: Osage County...

Historia o bardzo dysfunkcjonalnej rodzinie z Oklahomy, której patriarcha ginie w dziwnych okolicznościach. Coś jakby tragikomedia z naprawdę niesamowitą obsadą (np. ojca rodziny gra John Cullum z Przystanku Alaska a jego wnuczkę Madeleine Martin z Californication - tak Olala zaczęłam oglądać ;)). Sztuka trwała ponad 3 godziny a naprawdę się tego nie czuło :) Naprawdę polecam (grają też w Chicago i Londynie a niedługo film też mają nakręcić).
A z okolic Broadwayowskich teatrów (Times Square) coś dla tych z E&Y ;)

W niedzielę byłam w Muzeum Historii Nowego Jorku - bardzo ciekawe miejsce. Trochę może mało ekspozycji ale naprawdę warto tam zajrzeć jak się ma trochę czasu po Guggenheim (do którego w końcu nie zdążyłam pójść bo za dużo czasu spędziłam w muzeum NY) bo to niedaleko.
Weekend uznaję za udany :) Co prawda nadal nie jestem wielkim fanem NYC ale już zaczynam się przyzwyczajać do tego molocha...

Nieoficjalnie...

...mogę wam powiedzieć, że w D.C. zostaję do września :)
Sandra (Niemka, która też kiedyś była praktykantką) z mojej organizacji zaproponowała mi fellowship 6-miesięczny. Mam opracować projekt, który robimy co roku - Dzień Kosztu Rządu, czyli kiedy przeciętny Amerykanin/mieszkaniec konkretnego stanu przestaje pracować na rzecz podatków a zaczyna zarabiać na siebie. Od kilku lat opracowanie to kilkunastostronicowa książeczka na temat podatków w poszczególnych stanach i jak wpływa to na migracje. W tym roku ma być uzupełniona nie tylko o aktualne dane, nowe metody wyliczeń, ale również o case studies i porównanie z sytuacją za granicą.
Mam zacząć w marcu :) Trochę się boje bo to duża odpowiedzialność i nie wiem czy sobie poradzę...
W związku z tym też szukam mieszkania do września - coś strasznego. Napiszę o całym procesie jak/jeśli uda mi się zdobyć jakiś kąt.

czwartek, 19 lutego 2009

I jeszcze jeden post o pogodzie

Jak już pisałam pogoda ma tu swoje dobre i złe dni. W czasie inauguracji było potwornie zimno. Za to ponad dwa tygodnie temu nagle w weekend zrobiło się bardzo ładnie - ludzie chodzili w krótkich rękawach bo było ok. 15C! Potem w ciągu tygodnia temperatura znowu spadła poniżej zera. W zeszły weekend znów zrobiło się ładnie - ok. 10C. Potem poniedziałek i wtorek ok. 0C a w środę --------- 21C!!! Ale to nic - teraz znowu jest poniżej 0C... Najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo co na siebie włożyć bo czasem rano jest mróz a po południu 10C i ładne słońce. No i wszyscy chorują w około :/ Ale ponoć w marcu ma być już ciepło na stałe :) Nie mogę się doczekać!

Przeprowadzka do nowego biura

Prawie trzy tygodnie temu moja organizacja przeprowadziła się do nowego budynku.
Pakowaliśmy się ponad tydzień - kilkanaście kontenerów papieru do zniszczenia, ponad sto kontenerów wypełnionych rzeczami z naszych biurek i biur, plakaty, obrazki, krzesła, komputery, stoły, meble, telefony... Każdego dnia byłam strasznie tym wszystkim zmęczona. Wreszcie w ostatni piątek stycznia firma nas zapakowała i przeniosła w nowe miejsce - na 12th Street NW pomiędzy G i H - bliżej centrum (naprzeciwko wejścia do Metro Center), bliżej budynków rządowych, bliżej Capitol Hill, nawet bliżej Zary :) No i teraz nie muszę się przesiadać - wysiadam na Gallery Place i w 7 minut jestem przy moim komputerze.
Budynek jest super - dopiero co odrestaurowany a my mamy w nim trzy piętra! Nasze biuro znajduje się na piętrze 4, na 5 mamy naszych 'sublokatorów' i kuchnie, a na 6 super elegancką sale konferencyjną oraz dining room z kominkiem :) Już odbyło się tam nawet jedno spotkanie obiadowe (poznałam tam Paul Ryan'a - super Kongresman z Wisconsin). Sala konferencyjna jest super - już 3 cośrodowe spotkania się tam odbyły i wszyscy są bardzo zadowoleni bo nareszcie jest więcej miejsc siedzących (teraz możemy pomieścić spokojnie ponad 200 osób - siedzących i stojących licząc razem).
Oczywiście mieliśmy dużo problemów z nowym biurem - nie działające telefony, padająca siec, psujące się czytniki kart w windzie... No i wszechobecny bałagan! Nikomu się nie chciało np. akcesoriów biurowych rozpakowywać przez tydzień. W końcu ja i koordynatorka praktykantów się za to wzięłyśmy i wyrzuciłyśmy połowę. Zresztą nadal są problemy, a bałagan to już chyba na zawsze pozostanie.
Ale bardzo nam się w nowym miejscu podoba :) Tylko szkoda że kuchnia jest na innym piętrze - ale to chyba jakoś przeżyjemy - może na wadze stracą co niektóre osoby...

Szokujące...

...ale Amerykanie naprawdę bardzo rzadko używają czajników elektrycznych. A niektórzy nawet nie wiedzą co to jest...
Nie żartuję! I to ludzie z różnych środowisk, z różnych regionów US, pijących herbatę i nie... Bo przecież kawę to zawsze mają z ekspresu a wodę można zagrzać w garnku lub w mikrofali. No i często używają też czajników tradycyjnych - tych metalowych...
Czasem miałam nawet trudności z wytłumaczeniem niektórym osobom co to jest czajnik elektryczny i jak on działa.
Niby taka prosta i oczywista dla nas w Polsce rzecz :)
Zresztą często się zdarza, że czegoś tu nie ma co w Polsce mamy aż za duży wybór. Np. cukierki miętowe - tu jest tylko TicTac i Eclipse i to tylko w dwóch miętowych smakach. Nie mają żadnych o smaku greenmint (wtajemniczeni wiedzą, że to mój ulubiony). Mam wrażenie, że gdziekolwiek nie byłam w Europie wszędzie był większy wybór miętusów i swoją drogą gum do żucia też...
Kolejna rzecz - kosmetyki... Ktoś mógłby pomyślec ze Johnson&Johnson, L'Oreal czy Garnier to popularne wszędzie marki. Błąd! Wybór kosmetyków tych marek jest biedniejszy niż Neutrogeny czy Nivei (a i te są bardzo marnie reprezentowane). BARDZO ciężko jest więc na przykład kupić oliwkę dla dzieci J&J, płyn do demakijażu oczu (udało mi się L'Oreal po długim zmaganiach - można by pomyśleć, że Amerykanki po prostu nie zmywają makijażu) czy balsam do ciała Garnier (tu sprzedają tylko bardzo ubogie serie na trądzik i na zmarszczki).
Ale i tak czajnik elektryczny pozostanie dla mnie największym szokiem :)

wtorek, 17 lutego 2009

Update

Przepraszam wszystkich za brak nowych postów - trochę się działo i energii mi już nie starczało na pisanie... Dopiero teraz widzę jak stęskniłam się za pisaniem na blogu i waszymi komentarzami :/

W tym tygodniu przygotujcie się na posty o nowym biurze naszej organizacji, nowych współlokatorach, nowych obowiązkach w pracy, weekendzie w Nowym Jorku... Wszystko nowe :) No może nie wszystko bo o czajniku też będzie krótki wpis - ale o tym i owym napiszę już niedługo, zacznę pewnie w środę (u was będzie już pewnie czwartek).