środa, 17 czerwca 2009

Memorial Day Weekend - Charlottesville i domy prezydentów

Strasznie widzę, że zaniedbałam moich drogich czytelników... Przepraszam bardzo i postaram się nadrobić zaległości (dużo ich nie ma bo dużo się nie działo niestety...)

W niedzielę (w ten długi weekend w maju) pojechaliśmy do Charlottesville. Miasteczko przyjemne, tylko trochę bez sensu, że informacja turystyczna w niedziele nie była otwarta (i to w niedziele gdy w mieście jest mega dużo turystów z powodu długiego weekendu).
A Charlottesville jest takie popularne dlatego, że znajduję się nieopodal kilka ważnych miejsc np. domy prezydentów Thomas'a Jefferson'a, James'a Monroe i James'a Madisona (no i kilkanaście winnic... :)), którzy zresztą żyli w tym samym czasie i się przyjaźnili i często odwiedzali.
Jefferson i Monroe taki byli ze sobą zżyci, że nawet "razem" zbankrutowali (każdy z innych powodów).

Na początek udaliśmy się do domu Monroe - naprawdę pięknie położony skromny domek, który przez długi czas był jeszcze skromniejszy (na zdjęciach widać dobudówkę w innym kolorze).
Pani przewodnik była super - miała bardzo dużo w zanadrzu opowieści o tym np. jak to córka Monroe była bardzo dobrą przyjaciółką przybranej córki Napoleona :) A co do bankructwa - menedżerowie jego plantacji nie byli zbyt dobrzy, a po śmierci prezydenta jego żona musiała się tułać po Waszyngtonie i pomieszkiwać u znajomych bo nie miała żadnych pieniędzy... Na szczęście była dobrą Pierwszą Damą i ludzie ją bardzo lubili.
Oto kilka zdjęć (a i te białe krzesła przed domem to przygotowane na ślub, który się w ogrodzie odbywał - niezły pomysł swoją drogą, ślub przed domem prezydenta :)):

Po domu Monroe udaliśmy się do dwóch winnic - pierwsza nie była zbyt dobra :/ (obsługa nie za miła a wina takie sobie). Druga, Bleinheim, super! A oto widok z ich tarasu:

Następnego dnia na celownik obraliśmy Monticello, czyli dom-życie Jefferson'a. On sam zaprojektował ten dom (jak i tysiąc pięćset sto dziewięćset innych budynków w okolicy) i wydał na niego fortunę, przez to straszliwie się zadłużył... Turystów w Monticello oczywiście tłumy! Ale dom rzeczywiście piękny i bardzo ładnie położony.
Oto kilka zdjęć:

... a to dziwne zdjęcie Moniki w strasznym korytarzu w piwnicy...

... i wcale nie jestem taka gruba, tylko moje torby takie napchane jedzeniem były :p...

I więcej widoczków Monticello (z kwiatami tym razem, zresztą bardzo ładnymi :)):

I widok na plantacje raz jeszcze:

I nagrobek TJ - z inskrypcją wg. niego najważniejszych rzeczy jakich dokonał (to też zaprojektował):

Po Monticello, trzeba było wracać do DC bo długi weekend się kończył. Po drodze wpadliśmy jeszcze do 3 muszkietera - James'a Madison'a.
Muzeum w jego dawnym domu jest jeszcze w powijakach (dopiero co ukończyli przebudowywanie go do stanu z czasów prezydenta) i nie ma za dużo w środku do oglądania. Ale było bardzo przyjemnie, nasz przewodnik był bardzo wyedukowany a dom naprawdę ładny. Za kilka lat będzie to niezłe muzeum :) No i ogród mają bardzo ładny (i miejsce na wyścigi konne bo pani która do śmierci była właścicielką domu, a która później dom na muzeum przekazała, była z bardzo bogatej rodziny i uwielbiała wyścigi więc sobie "na podwórku" je urządzała). Ciekawa informacja - Madison całe swoje życie (poza latami prezydenckimi i w szkole) mieszkał ze swoją matką, która miała osobne mieszkanie w tym domu. W ogóle Madison to była ciekawa osoba, która miała bardzo duży wkład w treść konstytucji (w zasadzie to on napisał większość), i wielu innych pierwszych dokumentów w tym pierwszych 10 poprawek do "jego" konstytucji, mimo swojego młodego wieku. Trochę zapomniany przez historię niestety jeszcze za swojego życia... Na starość byl bardzo samotny i zmarginalizowany przez ówczesnych polityków. Umarł jako ostatni Founding Father 28 czerwca 1836 roku - jego doktor chciał przedłużyć jego żywot by zmarł, tak jak 3 innych prezydentów John Adams, James Monroe i Thomas Jefferson, 4 lipca w dzień niepodległości ale Madison odmówił.
Oto kilka zdjęć z jego domu i ogrodu (z serią z Moniką, Madisonem i jego żoną):

sobota, 30 maja 2009

Memorial Day Weekend - Fredricksburg & Richmond

Nareszcie i dla mnie długi weekend się znalazł - Memorial Day był w ten poniedziałek i w związku z tym w pracy dali nam dzień wolny :)
Pojechałam więc z Doug'iem na południe do Virginii - a dokładniej Richmond i Charlottseville. Po drodze do Richmond zahaczyliśmy o Fredricksburg - miejsce jednej z ważniejszych bitew Wojny Secesyjnej (grudzień 1862), w czasie której Konfederaci (ok 70 tys. żołnierzy) obronili wzgórze (i w konsekwencji swoją stolicę - Richmond) przed atakiem żołnierzy Unii (ok 115 tys. żołnierzy). Zginęło tam 18 tys. żołnierzy (ponad 5 tys. po stronie Konfederatów i ponad 12.5 tys. po stronie Unii).
Oto mapa bitwy w samym Fredricksburg (najważniejsza część walk toczyła się kilka mil dalej - warto o tym poczytac bo właśnie tam zdecydowały się losy całej bitwy):

Poniżej mur zza którego Konfederaci ostrzeliwali atakujących żołnierzy Unii:

Przed wojną to był burdel (dosłownie), w czasie bitwy właścicielka tego budynku i jednego obok była dla Konfederatów wielkim oparciem - opatrywała ich rany, dawała pożywienie, chowała zmarłych w zbiorowych mogiłach, udostępniła swój dom z którego żołnierze mogli strzelać...

Na następnym zdjęciu w pierwszym planie ocalała autentyczna część muru, w tle pomnik Konfederackiego żołnierza Richard Rowland Kirklanda, znanego jako "Anioł Marye's Heights". Po największych walkach z 13 grudnia dużo rannych żołnierzy Unii, nie mogąc wrócić do swojej armii leżało na wzgórzu, wyczerpani, umierający i spragnieni. Kirkland nie mogąc słuchać dłużej ich krzyków wziął butle wody i w biały dzień 14 grudnia poił żołnierzy przeciwnej armii. Jego brygadier generał na to wyraził zgodę, ale zakazał mu użyć białej flagi czy nawet chustki. Kirkland nie tylko dał tym ludziom wodę, ale również koce i ciepłe ubranie. Stał się więc on jednym z symboli Wojny Secesyjnej.

Poniżej zdjęcie domu, który w czasie bitwy był centrum dowodzenia, potem w czasie wojny wpadł w ręce armii Unii i przez jakiś czas pełnił rolę szpitala.

Następnie pojechaliśmy do Richmond, stolicy Konfederatów. Tam odwiedziliśmy muzeum Konfederatów.

Gdzie, między innymi, można było się dowiedziec jak żołnierze poszczególnych stanów na siebie wołali:

A oto ja i Doug i Biały Dom w Richmond :)

Następnie udaliśmy się pod State Capitol (zaprojektowany przez Jefferson'a)...

Stary ratusz miejski oraz pomnik Waszyngtona:

A poza tym to Richmond jest miastem duchów - w centrum (nawet w okolicach Capitolu) wszystkie sklepy, restauracje, bary są zabite deskami i widać, że nikt tam nic nie robił od dobrych kilku lat. Spacer po okolicy był raczej przygnębiający - przez pół godziny nawet na nikogo się nie natknęliśmy. Oto zdjęcia całkowicie opuszczonego hotelu, i latarni w którym zagnieździła się rodzinka ptaszków...

sobota, 9 maja 2009

Tydzień Europejski

Ten tydzień dla DC stoi pod znakiem Europy. A dla mnie to właściwie oprócz soboty pod znakiem Polski.
W środę John i Patrick z pracy oraz ja wybraliśmy się na imprezę zorganizowaną przez ambasadę Polską w Corcoran Gallery of Art. Okazji było wiele - 217 rocznicy Konstytucji 3 Maja, 90 lat stosunków dyplomatycznych z U.S., 20 lat upadku komunizmu, 10 lat w NATO...
Było bardzo przyjemnie - przemawiał ambasador i Zbigniew Brzeziński, było polskie jadło i picie (w tym wódki i Żywiec) i trochę informacji o historii Polski. Najśmieśniejsze było to, że spotkałam tam kolegę, którego nie widziałam od prawie 3 lat a który zorganizowal wyjazd obserwatorów na wybory na Ukrainę w którym brałam udział :) Okazuję się, że pracuje w ambasadzie jako konsul, pierwszy sekretarz. Śmiesznie!
Wczoraj (piątek) byłam w ambasadzie polskiej na recitalu Kingi Augustyn - polskiej skrzypaczki z dyplomem z Julliard w NYC. Naprawdę niesamowicie grała...
Dziś z kolei był dzień otwarty ambasad krajów Unii Europejskiej - udało mi się zawitac do Austrii, Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii, Komisji Europejskiej z Maltą i Łotwy. Nie wiedziec czemu największe kolejki były przed Grecją i bardzo mało egzotyczną dla Amerykanów Irlandią... Najbardziej podobały mi się Węgry i Czechy - pięknie położone budynki i dużo się działo. Jestem ciekawa czy coś takiego odbywa się i w Warszawie. Super sprawa!
A oto ja i na moim policzku flaga... no właśnie jakiego państwa? :D

A na sam koniec najdziwniejszy wytwór DC - fragment mapy, która znajduję się na stacji metra... No comments!