wtorek, 23 stycznia 2007

TORONTO - dzień drugi

Sobota była dniem zakupów i spacerów. Rano przeszliśmy się pod CN Tower (największa wolno-stojąca konstrukcja na świecie) - 6 z nas wjechało na górę windą, a ja i Estelle (ona już na wieży była) poszłyśmy do Starbucks.

Następnie przeszliśmy się przez połowę miasta w poszukiwaniu centrum handlowego Eaton. Po drodzę natrafiliśmy nawet na zamek :) A z wieżowców wydobywała się dziwna para, tak że wydawało się jakoby budynek się palił.

Simen się z nami rozstał by wziąć udział w zawodach w sprincie (o tym później...). Było tak zimno, że zeszliśmy do podziemi w dzielnicy finansowej. System podziemny jest naprawdę imponujący i ciągnie się przez pół miasta. Dziwne było to, iż w dzielnicy finansowej wszytskie sklepy były zamknięte bo Sobota :/ Ale z drobnymi problemami w końcu doszliśmy do Eaton Centre. Zakupy były obfitę - kupiłam buty, spodnie, pasek, torebkę i bluzkę. Ale to nic w porównaniu do zakupów Katriny... :) Następnie ja, Nicola, Berne i Alex poszliśmy się przejść po mieście. Naszym pierwszym celem było Toronto Stock Exchange, które wytrwale szukaliśmy przez prawie godzinę :)

Co ilustrują dobrze te zdjęcia :) Gdy już prawie znaleźliśmy Toronto SE, natrafiliśmy na kręcony film koło Bank of Commerce - jednego ze starszych wieżowców w centrum.

No i wreszcie doszliśmy do TSE, gdzie mimo zawodu budynkiem (TSE jest wpisany w Ernst&Young Tower) zrobiliśmy mnóstwo zdjęć (ale oszczędzę was i pokaże tylko kilka :p).

Sama w sumie nie wiem czemu uparliśmy się na TSE (Alex i Berne studiują inżynierie a Nicola zarządzanie :))
Następnym naszym celem tego pięknego zimnego dnia był Hockey Hall of Fame, do którego i tak nie weszliśmy bo było zamknięte.

W przewodniku Berne całkiem niedaleko znajdował się też jakiś śmieszny dom, więc i tam nas zaniosło.

Chyba z samobójczymi zamiarami weszliśmy na ten kawałek sniegu widoczny na zdjęciach powyżej - było tak mroźno, iż śnieg zamienił się w lód a skwer w lodowisko - ledwo co uciekliśmy bez upadku.
Naszym kolejnym celem okazał się kościół na, jakżeby inaczej, Church Street. Jak dotarliśmy na miejsce odkryliśmy, że niedosyć iż jest zamknięty, to jeszcze nigdzie nie było klamek... A plebania miała takowy płot:

Zniechęceni poszliśmy dalej i natkneliśmy się na "Ostatni dom z cegły" (cokolwiek to miałoby znaczyć :D) i następny kościół.

Zmarźnięci (przez cały dzień było ok -15 a z wind chill nawet -20C) wreszcie weszliśmy do kawiarni (Tim Hortons oczywiście), gdzie spotkaliśmy dwoje bardzo miłych panów (jeden Alumni Queen's University '63), którzy udzielili nam kilku wskazówek i powiedzieli jak trafić do Little Poland (o tym w następnym odcinku). Zmęczeni długim dniem udaliśmy się w stronę hostelu, ale po drodze natrafiliśmy na to cudo :)

Stacja telewizji Bravo! i kilku chyba innych z samochodem wyjeźdzającym ze studia (koła ciągle się ruszały...). Za radą panów z kawiarni poszliśmy również zobaczyć dwa ratusze (zgaduj zgadula, który starszy który nowszy :P)

A teraz straszne zdjęcie Moniki na dobry początek końca tego odcinka :D

Gdy doszliśmy do Hostelu okazało się, że Simen w końcu nie wziął udziału w zawodach, bo nie znalazł miejsca, w którym się ono odbywało (źle przepisał nazwę ulicy...), więc biedak trochę się wynudził.
Wieczorem (późnym) poszliśmy do hinduskiej restauracji - pyszne jedzonko, tylko trochę drogo... Potem nocny klub - ja, Berne, Estelle i Camille wróciliśmy bardzo szybko do domu, ledwo co żywi. A reszta imprezowała dalej, budząc nas o 3 w nocy, gdy wrócili (na szczęście, w tym przypadku, wszystkie kluby w Kanadzie są czynne tylko do ok 2).

Brak komentarzy: