czwartek, 25 stycznia 2007

TORONTO - dzień trzeci

Nadeszła niedziela, ostatni dzień naszej wspaniałej wyprawy do dzikiego Toronto. Jako, że była nas ósemka, a jest to zbyt duża liczba osób jak na spokojną wycieczkę po mieście, musieliśmy się rozdzielić. Sprawa sama się rozwiązała, jak Alex koniecznie chciał sfotografować idealny płatek śniegu...

Dziewczyny postanowiły pójść na zakupy (no ile można :)) a ja z chłopcami zdecydowaliśmy (tzn. jak zdecydowałam), że pójdziemy do Little Poland :D
Tramwaj wydawał się najbezpieczniejszym środkiem transportu - Alex trochę nie ufał maszynie, jako że w NZ nie mają tak dziwacznych tworów - aczkolwiek odrobinke drogim (2,75CAD za jedną przejażdżkę).

Główne drogi w Toronto są proste, tylko czasem zbaczają z torów i stykają się by utworzyć początek polskiej dzielnicy (skrzyżowanie Queen's, King's Street i Roncesvellas Avenue - popularnie zwana Ronsezwólką).

Monika bardzo zmarzła, a Simen zaproponował Zippie, z zewnątrz całkiem dobrze wyglądająca kawiarnia.
W środku okazało się oczywiście, że nazwa Zippie to tylko skrót od...

Właścicielką okazała się dziewczyna z Częstochowy - bardzo miła i dobrze kucharząca - zapiekanki były pyszne a Alex stwierdził, że w Kanadzie nie pił lepszej kawy :) Monika, pełna radości kupiła nawet rodzimego Tymbarka wiśniowego :D

Po godzinnej przerwie wyruszyliśmy w góre Ronsezwólki a tam - sklep za sklepem z polskimi produktami. Kupiłam pierogi, ogórki kiszone, pasztetową, groszek z marchewką, torcik wedlowski, faworki, pączka, barszcz... A chłopcy się tylko uśmiechali i byli moimi asystentami :)

Zmęczeni zakupami przeszliśmy się pod pomnik Katyński. Simen zainspirowany historią, postanowił, iż będzie to temat jego pracy na jeden z wykładów.

Następnie udaliśmy się do centrum by złapać metro w strone muzeum. Oczywiście Alex nie jechał też nigdy metrem, wieć zafascynowany zaczął pstrykać zdjęcia i... nie zdążył wsiąść do wagonu :) Po tych perturbacjach dojechaliśmy do jakiegoś centrum hotelowego i pomimo silnego wiatru udaliśmy się w kierunku muzeum. W połowie drogi mieli mnie już dość bo strasznie narzekałam - to była baaaaardzo długa trasa! A jak doszliśmy ostatkiem sił do muzeum okazało się, że metro dochodzi pod same drzwi!!! Byliśmy strasznie źli, zmarźnięci (jak zawsze) i głodni więc zawitaliśmy do Pizza Hut (nie wygląda tak zachęcająca jak w Polsce :/).
Wracając do hostelu poszliśmy obejrzeć szkołe artystyczną niedaleko Queen's Street. Dziwny budynek.

I niestety musieliśmy już wracać do Kingston. W czasie podróży powrotnej nauczyłam się nawet kilku szwedzkich zwrotów :) Jak dojechaliśmy na miejsce okazało się, iż mieliśmy dużo szczęścia - w Toronto było mega ciepło w porównaniu z -30C w Montrealu (Tijn, Rody i Blair tam pojechali) i -28C w Kingston. Tak więc nie będę już narzekać na ziąb w Toronto :)

Brak komentarzy: