sobota, 30 maja 2009

Memorial Day Weekend - Fredricksburg & Richmond

Nareszcie i dla mnie długi weekend się znalazł - Memorial Day był w ten poniedziałek i w związku z tym w pracy dali nam dzień wolny :)
Pojechałam więc z Doug'iem na południe do Virginii - a dokładniej Richmond i Charlottseville. Po drodze do Richmond zahaczyliśmy o Fredricksburg - miejsce jednej z ważniejszych bitew Wojny Secesyjnej (grudzień 1862), w czasie której Konfederaci (ok 70 tys. żołnierzy) obronili wzgórze (i w konsekwencji swoją stolicę - Richmond) przed atakiem żołnierzy Unii (ok 115 tys. żołnierzy). Zginęło tam 18 tys. żołnierzy (ponad 5 tys. po stronie Konfederatów i ponad 12.5 tys. po stronie Unii).
Oto mapa bitwy w samym Fredricksburg (najważniejsza część walk toczyła się kilka mil dalej - warto o tym poczytac bo właśnie tam zdecydowały się losy całej bitwy):

Poniżej mur zza którego Konfederaci ostrzeliwali atakujących żołnierzy Unii:

Przed wojną to był burdel (dosłownie), w czasie bitwy właścicielka tego budynku i jednego obok była dla Konfederatów wielkim oparciem - opatrywała ich rany, dawała pożywienie, chowała zmarłych w zbiorowych mogiłach, udostępniła swój dom z którego żołnierze mogli strzelać...

Na następnym zdjęciu w pierwszym planie ocalała autentyczna część muru, w tle pomnik Konfederackiego żołnierza Richard Rowland Kirklanda, znanego jako "Anioł Marye's Heights". Po największych walkach z 13 grudnia dużo rannych żołnierzy Unii, nie mogąc wrócić do swojej armii leżało na wzgórzu, wyczerpani, umierający i spragnieni. Kirkland nie mogąc słuchać dłużej ich krzyków wziął butle wody i w biały dzień 14 grudnia poił żołnierzy przeciwnej armii. Jego brygadier generał na to wyraził zgodę, ale zakazał mu użyć białej flagi czy nawet chustki. Kirkland nie tylko dał tym ludziom wodę, ale również koce i ciepłe ubranie. Stał się więc on jednym z symboli Wojny Secesyjnej.

Poniżej zdjęcie domu, który w czasie bitwy był centrum dowodzenia, potem w czasie wojny wpadł w ręce armii Unii i przez jakiś czas pełnił rolę szpitala.

Następnie pojechaliśmy do Richmond, stolicy Konfederatów. Tam odwiedziliśmy muzeum Konfederatów.

Gdzie, między innymi, można było się dowiedziec jak żołnierze poszczególnych stanów na siebie wołali:

A oto ja i Doug i Biały Dom w Richmond :)

Następnie udaliśmy się pod State Capitol (zaprojektowany przez Jefferson'a)...

Stary ratusz miejski oraz pomnik Waszyngtona:

A poza tym to Richmond jest miastem duchów - w centrum (nawet w okolicach Capitolu) wszystkie sklepy, restauracje, bary są zabite deskami i widać, że nikt tam nic nie robił od dobrych kilku lat. Spacer po okolicy był raczej przygnębiający - przez pół godziny nawet na nikogo się nie natknęliśmy. Oto zdjęcia całkowicie opuszczonego hotelu, i latarni w którym zagnieździła się rodzinka ptaszków...

sobota, 9 maja 2009

Tydzień Europejski

Ten tydzień dla DC stoi pod znakiem Europy. A dla mnie to właściwie oprócz soboty pod znakiem Polski.
W środę John i Patrick z pracy oraz ja wybraliśmy się na imprezę zorganizowaną przez ambasadę Polską w Corcoran Gallery of Art. Okazji było wiele - 217 rocznicy Konstytucji 3 Maja, 90 lat stosunków dyplomatycznych z U.S., 20 lat upadku komunizmu, 10 lat w NATO...
Było bardzo przyjemnie - przemawiał ambasador i Zbigniew Brzeziński, było polskie jadło i picie (w tym wódki i Żywiec) i trochę informacji o historii Polski. Najśmieśniejsze było to, że spotkałam tam kolegę, którego nie widziałam od prawie 3 lat a który zorganizowal wyjazd obserwatorów na wybory na Ukrainę w którym brałam udział :) Okazuję się, że pracuje w ambasadzie jako konsul, pierwszy sekretarz. Śmiesznie!
Wczoraj (piątek) byłam w ambasadzie polskiej na recitalu Kingi Augustyn - polskiej skrzypaczki z dyplomem z Julliard w NYC. Naprawdę niesamowicie grała...
Dziś z kolei był dzień otwarty ambasad krajów Unii Europejskiej - udało mi się zawitac do Austrii, Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii, Komisji Europejskiej z Maltą i Łotwy. Nie wiedziec czemu największe kolejki były przed Grecją i bardzo mało egzotyczną dla Amerykanów Irlandią... Najbardziej podobały mi się Węgry i Czechy - pięknie położone budynki i dużo się działo. Jestem ciekawa czy coś takiego odbywa się i w Warszawie. Super sprawa!
A oto ja i na moim policzku flaga... no właśnie jakiego państwa? :D

A na sam koniec najdziwniejszy wytwór DC - fragment mapy, która znajduję się na stacji metra... No comments!

Marieke i Tanja z wizytą w DC

I stało się - ktoś mnie wreszcie odwiedził :) Marieke i Tanja z Niderlandów, które poznałam w Kanadzie postanowiły odpocząć od życia prawniczego i przyleciały mnie odwiedzić na długi europejski weekend :)
W zeszły piątek wieczorem wylądowały na lotnisku Dulles i po małych przygodach (troszkę sobie nogę zraniłam - rana mała ale krew się nieźle lała bo to na stopie, na szczęście miałam japonki więc można było je z krwi obmyć) dotarłyśmy do mojego domu.
Tego samego dnia zrobiłyśmy mały spacer po National Mall póki ciepło było (cały weekend później padało...).
W sobotę wybrałyśmy się na National Mall ponownie by pozwiedzać trochę memorials :)
Oto kilka zdjęć...

(Marieke, Tanja i Washington Monument)

(Marieke i Tanja i WWII Memorial)

(Ja, Marieke i WWI Memorial -skromy w porównaniu do drugiej wojny...)

(Memorial tzw. "zapomnianej wojny" w Korei - zwróćcie uwagę na liczbę osób, które zginęły z krajów U.N....)

(Lincoln Memorial, Tanja i Marieke)

(Vietnam Memorial z Marieke i Moniką w tle)

Również w sobotę odbywał się w Waszyngtonie Dzień Otwarty różnych ambasad (krajów spoza UE). My poszłyśmy do Korei Południowej - do innych ambasad były taaaaaakie kolejki, że możnaby godzinami czekac...
W niedzielę, mimo strasznego deszczu wybraliśmy się na Cmentarz Arlington w Virginii... Nareszcie zobaczyłam grób Prezydenta Tafta, który znany był z tego, że nie chciał byc prezydentem, po tym jak skończył kadencję był Prezesem Sądu Najwyższego ale przede wszystkim z tego że był tak bardzo przy kości, że kiedyś utknął w wannie...

W poniedziałek wybraliśmy się do Georgetown na zakupy ale i również by przejść się śladami rodziny Kennedych, którzy przywrócili w latach 50-60tych splendor tej dzielnicy...

We wtorek, ostatni dzień wycieczki, przeszłyśmy się po okolicy U Street (gdzie kiedyś mieszkałam). Niestety nie zdążyłyśmy zjeśc w Ben Chilli Bowl (na zdjęciu) miejscu legendzie (jak ktoś widział amerykańskie "State of Play" to to tam gdzie Russell Crowe je hotdoga).Następnie szybciutko pojechaliśmy na National Mall - o 12 mieliśmy tour po Capitol (na zdjęciach też Supreme Court).

A potem biegiem do domu po walizki i również biegiem na autobus na lotnisko...

Super wizyta - bardzo brak mi tu znajomych twarzyczek z Europy. Więc rodacy przylatujcie do DC!!!