niedziela, 10 czerwca 2007

Kolejne dni na wyspie

I znowuż duża przerwa w uzupełnianiu - niedługo w Polsce nawet będę :) Za jakieś 13 godzin...
W każdym razie następnego dnia na Wyspie wypożyczyłyśmy samochód - oto on poniżej...

... i wyruszyłyśmy w tour po prowincji, obierając wschód za kierunek. Jako, że sezon się jeszcze nie zaczął bardzo często napotykałyśmy otóż takie znaki w różnych wariacjach:

Pierwsze miasto w którym trochę dłużej się zatrzymałyśmy nazywa się Montague z dumną ilością 2000 mieszkańców :)

Oczywiście informacja turystyczna tutejsza była zamknięta, ale pan który tam pracuję akurat coś układał i nam trochę pomógł i wytłumaczył sprawę kolei. Bo jeśli ktoś kiedyś czytał lub oglądał Anię z Zielonego Wzgórza to by wiedział, że Ania przyjechała pociągiem do Avonlea. A tu na mapie żadnych pociągów... Okazało się, że i owszem były pociągi, ale były nierentowne więc je w latach '80 XX wieku zlikwidowali. Ale z sentymentu i z walorów pejzażowych, miejsce po torach zostało zastąpione przez ścieżkę turystyczną, która rozciąga się oczywiście po całej wyspie - troszkę nią pochodziłyśmy ale idealnie to by było z rowerem tu zawitać. A tak oto wygląda trail i widoki z niego (czerwony piasek na plaży!!!):

Trochę później pokrążyłyśmy po okolicy na północ od miasta...

W pewnym momencie wpadłam na wspaniały pomysł by pojechać boczną drogą "na skróty" (to chyba rodzinna przypadłość, która od mamy odziedziczyłam), która była opisana na mapie jako "picturesque". Drogą rzeczywiście była z pięknymi widokami, zero cywilizacji, dużo zwierzątek, ale również i zero dobrej drogi - błoto, glina i dużo pagórków:

Ewa prawie się popłakała było tak źle z drogą - w końcu zawróciłyśmy :) A oto jedno z niewielu zdjęć co udało mi się wtedy zrobić - trochę Ewa była nerwowa i się bałam...

Tego dnia poszłyśmy też na plaże od strony północnej, do rezerwatu - oczywiście niby zamknięty poza sezonem ale można było wejść.

Tego dnia zatrzymałyśmy się w B&B w Hunter River u bardzo miłej pani, która kolekcjonowała kapelusze i robiła scrapbook'i. Nasz pokój nazywał się Petticoat Junction na cześć serialu bardzo starego, którego kilka odcinków zresztą sobie tam obejrzałyśmy - bardzo śmieszne :D
Następnego dnia udałyśmy się na plaże i do Acadiańskich miejsc historycznych (Acadianie to byli Francuzi co tu przypłynęli przed Szkotami i innymi panami z Wysp Brytyjskich, ale co później byli bardzo źle potraktowanie przez tych nowych przybyłych, za ich czasów wyspa się nazywała Saint-Jean).

Następnie udałyśmy się do Cavendish, wioski w której się wychowywała L.M. Montgomery i gdzie stoi dom Ani (tzn. jej wujko-dziadków). Wioska Avonlea jest bazowana na Cavendish i okolicach :)
Oto dom Ani i trochę jego wnętrza (pokój Ani) i ogrodu (z Zielonym Wzgórzem w tle):

Oto Hunted Wood - nie weszłyśmy na ścieżkę, nie dlatego że się bałyśmy :p ale dlatego, że była zamknięta :(

Ale za to przeszłyśmy się Lover's Lane (Aleja Zakochanych)...

I dalej w las nieopodal :)

Na końcu poszłyśmy na Zielone Wzgórzę - trochę małe ale niewątpliwie zielone :p

Wieczorem zaszłyśmy na czerwoną plaże z klifami trochę na północ od Cavendish. Pięknie tam!!!

Potem przeszłyśmy się trasą do wydm - pięknie, pięknie, tyle że zalało nam trochę drogi. Ewa nie bardzo się paliła do przechodzenia po płocie, ale po to jest Monika :D

Tą noc spędziłyśmy w Summerside - dość dużym turystycznym mieście na południowym brzegu wyspy...

poniedziałek, 4 czerwca 2007

Welcome to the Land of Anne

Udało nam się i dotrzeć do Charlottetown, PEI, ziemi Ani z Zielonego wzgórza :)
Zatrzymałyśmy się w Spillet House B&B - bardzo mili ludzie go prowadzą i blisko centrum. Pochodziłyśmy sobie jeszcze wieczorkiem po okolicy. Miasto bardzo ładne i spokojne, choć w wakacje ponoć strasznie zapchane bo turystów na wyspie dużo.
W hostelu zatrzymała się też parka z Irlandii. Jeżdżą sobie po Kanadzie, pracują jakiś czas w jednym miejscu a potem podróżują. Akurat na PEI postanowili na wakacje pracę znaleźć - i za nim wyjechałyśmy z wyspy mieli już pracę w, surprise surprise, Irish Pub'ie i nawet lokum do mieszkania :) Polacy jadą za pracą do Irlandii, a Irlandczycy do Kanady - jaka to ładna wymiana :D
A oto kilka obrazków z Charlottetown, z naszego pierwszego dnia w stolicy PEI:

To oczywiście ja powyżej i poniżej, z widokiem na zatokę. Oraz Ewa trochę niżej poniżej ;)

Miałam tak zrobić, żeby wszystko było razem z PEI, ale to dużo roboty tak na jeden raz, więc trochę podzielę :)

niedziela, 3 czerwca 2007

Voyage

Nareszcie znalazłam chwilkę czasu i energii :)
Z Montrealu wyruszyłyśmy w 15-godzinną podróż pociągiem do Montcon (Nowy Brunszwik). Pociąg był lux torpeda, a miałyśmy miejsca najtańsze z możliwych. Ładnie wyprofilowane siedzenia, dużo miejsca na nogi, kocyk, poduszka, fajny barek, filmy puszczane do nocy w lounge. Tylko zimno trochę było (głupie AC!!!), więc ubrana byłam baaaaardzo warstwowo...

Po drodze widoczki były piękne, w końcu zobaczyłyśmy trochę Quebec'u i Nowego Brunszwiku :)

Jak widać śnieg gdzieniegdzie jeszcze leżał, a drzewa czasem jak po wybuchu bomby wyglądały. Ale starałyśmy się tym nie przejmować, a Ewa opijała się kawą...

...i kusiła jabłkiem :) (w tle widać nasz ładny telewizorek)

Szczęśliwie dojechałyśmy do Moncton, by stamtąd już złapać autobus do Charlottetown, Prince Edward Island...