niedziela, 31 grudnia 2006

30 grudnia - Obiadek...

Kolejna pobudka nieświadoma o 5. Sniadanko - nareszcie z bardziej normalnego chleba (za 4 dolary!) i mało jadalnego sera. I na zakupy :D do miasteczka obok do centrum handlowego (tak wielkości Galerii Mokotów mniej więcej). Po przejściu 1/4 sklepów zwątpiłam (byłam mega zmęczona a tyle fajnych rzeczy) i wróciłam do domu.
I tu kolejny komentarz - tym razem wkurzonej nihil. Tu autobusy (które swoją drogą, jeśli masz karte studencką są za darmo - Lisa dała mi swoją bo ona wszedzię chodzi) mają jakiś chory system przystankowo-oznaczeniowy - nigdy nie wiesz czy jesteś na właściwym przystanku i czy autobus do którego się wsiadło jest tym właściwym (inne oznaczenia na rozkładzie a inne na autobusie). Dodatkowo nie ma czegoś takiego jak nazwy przystanków pośrednich (tych mniejszych) i się na nich nie zatrzymują jeśli nie wrzaśniesz odpowiednio wcześniej do kierowcy. No i rozkład jest tylko orientacyjny :) Czułam się jak w Hiszpanii czy we Włoszech...
O i jeszcze jedno - ogrzewanie musi tu być strasznie drogie bo Lisa zawsze je skręca a w łazience w ogóle nie włącza (ona jest chyba jak cyborg bo mi jest trochę zimno jednak...).
Wieczorem była kolacja - ja, Lisa, Hannah z Kosowa, Ahmed z Pakistanu i chłopiec z Indii (oni są wszędzie!!). Ahmed mieszka w Harkness International (pokój 311 :p), czyli tam gdzie ja będe mieszkała - mój pierwszy kolega z akademika :)

Najdziwniejsze było to, że Ahmed i chłopiec z Indii są dobrymi przyjaciółmi, a Pakistan z Indiami ciągle w stanie "wojny" o Kaszmir - dobrze jest zobaczyć, iż mimo różnic religijnych i konfliktu państwowego ludzie potrafią w zgodzie ze sobą żyć. Chyba jedna lampka wina mnie za bardzo rozluźniła bo takie farmazony piszę...

29 grudnia - Kambodża!

Dzień zaczełam o 5:30 rano ;) ale zanim wyszłam z domu była 11... Wstyd, wiem :)
Postanowiłam się przejść (dziś wiem, że nie był to najlepszy z pomysłów...) do Queen's University i do Centrum. I tu niespodzianka - nikogo na ulicach - zresztą widać na załączonych zdjęciach.

Jedyny pan którego spotkałam naprawiał dach i pogadał ze mną o pogodzie :)
Było całkiem zimno - nie wiem ile stopni bo oprócz tego, że nie mam komórki, internetu i zegarka w zasięgu ręki (czuję się jakoś wolna dzięki temu :)), nie posiadam podręcznego termometra. Wiało paskudnie od jeziora w każdym razie.
Campus jest cudowny :) Poniżej zdjęcia mojego akademika i wydziału oraz kilku innych budynków.


Nikogo nie było na terenie uczelni, prócz... wiewiórek :) Zresztą w Kingston jest ich tu zatrzęsienie - głównie grzebią w śmietnikach i skaczą po drzewach.


Później w Centrum zajrzałam do kilku sklepów - ceny nie takie złe (najgorszę jest w zasadzie to, iż oprócz tego, że muszę przeliczyć CAD na PLN, to jeszcze wczęśniej musze w pamięci doliczyć 6% VAT dla rządu w Ottawie i 8% dla prowincji Ontario!!!). Ale może podszkolę się wreszcie w liczeniu :P
A teraz trochę o moich zbolałych nóżkach - ażeby wrócić z Centrum do mieszkania Lisy trzeba się przejść bardzo prostą ulicą ok 50 minut. Najgorszę są numery na domach - zaczynasz przy ok 100 a musisz dojść do 847 :/ Wyobrażcie sobie takie spacerki Puławską :D
O 17 umówiłam sie z Lisą w bibliotece naukowej (ona bardzo dużo się uczy) i poszłyśmy do Kambodżańskiej restauracji (jednej z 4 w mieście!! - w ogóle jest tu więcej azjatyckich restauracji niż europejskich i fastfoodów łącznie). Jadłam baaardzo dziwną zupę z 2 grzybków (wyglądały prześmiesznie) i kurczaka, jakiś patyków i liści :) W sumie nie taka zła.
A teraz o Lisie - super miła dziewczyna, często hostuję exchangów, zafascynowana Azją, wegetarianka, jeździ często na rowerze (nawet w taki ziąb) i maluje :) A studiuje Occupational Therapy i myślała, że w Polsce komunizm był przed wojną (ale to chyba normalne tutaj...). Oczywiście zasnełam przed 22 :/

28 grudnia - Lot nad Grenlandia

Tak, dobrze widzicie - samolot z Warszawy do Toronto w swojej trasie przewiduje lot nad tą wyspą :) Nie mówiąc o tym, że leci nad Gdańskiem (po kiego ja do Warszawy musiałam jechać) i Danią - dlatego tak długo mu to wychodzi.
Bałam się strasznie, jak wszyscy pewnie wiedzą, ale siedziałam z bardzo miłą Kanadyjką. Przegadałyśmy pół lotu a przez resztę oglądałam filmiki (swoją drogą Illusionist to całkiem dobry film :)).
W Toronto "prześwietlili" mnie na lotnisku dwa razy i dali mega dużą kartkę do paszportu - jakiś teraz gruby ten paszport się zrobił. Bagażu na szczęście nie zgubiłam :) Drogę z Toronto do Kingston przespałam w autobusie. Do Lisy dojechałam taxi.
I teraz pierwszy komentarz - ludzie w Kanadzie są przemili :) Naprawdę - taksówkarz koniecznie chciał się upewnić, że trafiłam w dobre miejsce i wniósł mi bagaż na góre, ludzie na ulicy się pozdrawiają i są gotowi pomóc we wszystkim :) To chyba dobry znak.

Nareszcie

I jestem w Kingston! Już czwarty dzień w zasadzie, ale wcześniej nie miałam zbyt szerokiego dostępu do internetu (zresztą teraz też nie bardzo - siedzę w Starbucks i uzywam z różnymi skutkami hotspotu niewiadomego pochodzenia;)).
Oczywiście jetlag robi swoje i jestem straaaasznie zmeczona - ide spac o 21-22 wstaje o 5 :/ Mam nadzieję, że w Sylwestra dotrwam do 12 ;D
No ale krok po kroczku opowiem jak było... Może ktoś doczyta do końca :p