Cuba, Cuba, Cuba!
Szczęśliwie wylądowaliśmy na Kubie, na lotnisku Varadero.
Poniżej zdjęcie satelitarne półwyspu - nasz hotel znajdowała się tak troszkę przed tym załamaniem we wschodniej części.
Po odprawie paszportowej (zadawali dużo pytań, jako że dziwne im się wydawało iż Polki i Finka z Kanady na Kubę przyleciały :) ), odebraniu bagaży i wymianie pieniążków na Peso Convertible (Peso transferowe - warte mniej więcej tyle co US$ i 24x więcej niż normalne Peso kubańskie) - walutę dla turystów (Kubańczycy też jej używają - np. w ichnich Pewex'ach, również część ich pensji wyrażana jest i wypłacana w tej walucie), szczęśliwe wyskoczyłyśmy w gorące powietrze i palące słońce :)
Autobus zabrał nas do hotelu Club Amigo, ale po drodze widoczki były różne...
Dalsza część kroniki wycieczki na Kubie będzie w formie chronologicznie (się starałam ale aparatów było trzy) ułożonych zdjęć i opisów - przecież muszę mieć co do opowiedzenia jak was zobaczę :P Więc przepraszam Cię Radziu za ilość zdjęć - pomyśl sobie, że to tylko z 1/20 tego co mam :D
Oto ja i Aga w naszym pokoju w bungalowie - mieliśmy pokój dzienny ale zdjęcie nie nadaję się do publikacji :p
A oto nasz widok z balkonu - na francuski hotel (tylko dla Francuzów z Francji) do którego nas przydzielili, i nasz prawie osobisty basen (Francuzów jakoś mało było).
Monika na katamaranie :)
Jakby ktoś chciał trochę polatać to i takie cudo tam czasem można było zobaczyć...
Laura i Aga na plaży przed hotelem :)
Drugiego dnia pojechałyśmy do centrum Varadero...
Takich samochodzików jak powyżej było troszkę ;)
Domy piękne, tyle że zaniedbane strasznie...
Nawet ubrałam się pod kolor flagi kubańskiej :)
Szkolny autobus - co ciekawe indentyczne mają w Kanadzie.
Che obecny jest wszędzie... Tu u kogoś w ogródku:
"Ten kto nie ma własnej inicjatywy, jest więźniem myśli innych ludzi." -Che (napis na centrum sportowym).
Polski fiat :DDD
Piękne dziewczyny na cudownej plaży...
Jedzonko w kubańskiej restauracji i plaża gorąca :)
W sobotę wybrałyśmy się do Hawany - z trudem udało nam się wypożyczyć samochód, prowadziła Aga, ja byłam przewodnikiem z mapami i hiszpańskim językiem :)
Po drodze zawitałyśmy do Matanzas...
Powyżej kolejka do księgarni. Poniżej kościół i drzewo przed kościołem - ciekawa jestem po co im to koło i dzwon na gałęzi...
Kolejna kolejka - tak chyba też po książki, ale pewności nie mamy, gdyż ciężko się było przez tłum przedostać.
Następnie jakimś cudem (tj. oczywiście dzięki moim wspaniałym zdolnościom pilotowania i kobiecej intuicji) dojechałyśmy do Playa Coral - miejsce snorkellingu.
Autostrada na Kubie nie różni się jakością od naszych - tylko samochodów troszkę jakby mniej...
Pomiędzy prowincją Matanzas a Habana znajduję się najwyższy i najdłuższy most na Kubie.
Każdy widzi przestraszoną minę Moniki na tym zdjęciu - troszkę jednak wysoko było.
Ten piesek naprawdę kiepsko wyglądał :(
Następnie zawitałyśmy na Playa del Este w Hawanie - ciężko się było tam dostać i wiatr był baaaardzo silny ale za to jakie widoki :)
Jak widać Monika zapytywała dużą ilość Kubańczyków o drogę - niezawsze była to prosta i zwięzła odpowiedź. Kubańczycy jak już wiedzą, że ktoś po hiszpańsku szprecha to spokoju nie dadzą i po 10 minutach już wiesz co robią ich "bracia", "przyjaciele" i gdzie można dobrze zjeść, zatańczyć, kupić cygara...
Pierwsze co zwiedzałyśmy w Hawanie było Muzeum Rewolucji w dawnym pałacu prezydenckim. Był to też nasz pierwszy kontakt z łazienką poza resortem...
Następnie przeszłyśmy się do fabryki tytoniu, gdzie poznałyśmy kolejnych Kubańczyków i zwiedziłyśmy fabrykę (mimo że była sobota i była zamknięta ;))
Potem przeszłyśmy się po Habana Vieja...
Powyżej Aga, ja i Laura przed katedrą na Plaza de la Catedral.
Bardzo miły pan z kwiatkami :)
Pani od kwiatków - uwielbiam to zdjęcie...
Miły pan po prostu do mnie podszedł i dał mi kwiatka - sweet :)
Ja i Aga przed katedrą.
Kwiatek w moich spodniach nie wytrzymał całej wycieczki po Hawanie ale choć na tym zdjęciu do brze go widać :)
Kolejka do Muzeum Czekolady - wszędzie gdzie sprzedawane są dobra luksusowe nazwą nie jest sklep a muzeum (było też muzeum perfum - kolejka nie mniejsza...).
Monika w sklepie z cygarami - tu nic nie kupiłyśmy bo za drogo (od czego jest fabryka ;))
Ja i Laura pozwiedzałyśmy Muzeum Rumu (tu jest to prawdziwe znaczenie tego słowa). Na koniec dostałyśmy na spróbowanie 7letni rum - moooooocny.
Takie dziwne widoki można było obaczyć na ulicach starego miasta.
Panowie grali i śpiewali dla nas pieśni kubańskie :)
A tu ja i kolejny Kubańczyk, który jak się zorientował (tzn. Aga i Laura, te zdrajczynie, mu powiedziały), że mówię po hiszpańsku to nawijał przez pół godziny.
Ja i Aga przed jednym z typowych domów w starej Hawanie z bardzo sympatycznymi dziećmi :)
Naszym następnym celem była Centro Habana (już w sumie tam byłyśmy w Muzeum Rewolucji ale trzeba było zobaczyć także inne miejsca :))
Zaparkowałyśmy na środku ulicy, jak robią to Kubańczycy (prowadzenie samochodu po Hawanie to nie lada wyczyn, zresztą pilotowanie też niełatwe - połowa ulic jest jednokierunkowych bądź ślepe uliczki, więc trochę się nawrzeszczałam - "Right! Right! Prawo! Prawo! Aga skręć w pierwszą możliwą w prawo!!!").
A oto Metro Habana:
I ja i Laura przed budynkiem Kapitolu:
Kolejnym celem było Nueva Habana. Z samochodu wyglądała tak:
Tam też poszłyśmy na kolacje do najbardziej ukrytej restauracji jaką widziałam (Kubańczyk nam o niej powiedział, ale gdyby nie to, że była w Lonely Planet to bym tam w życiu nie poszła). Gdy dotarłyśmy na miejsce (a nie było to łatwe - co prawda w Nowej Hawanie ulice są oznaczane numerami, ale numery są napisane na kamieniach na skrzyżowaniach, więc Laura była odpowiedzialna za wystawianie głowy za okno i krzyczenie nazwy ulic) nie było nigdzie znaku Gringo Viejo (nazwa restauracji), więc spytałam się jakiegoś Kubańczyka a on powiedział, że mnie zaprowadzi - dziewczyny jakoś z tyłu się trzymały, więc pan spytał czy sama jestem (!?). No ale szczęśliwie dotarłyśmy pod bramę (z drewna, bez znaków). On tą bramę otworzył a w środku coś jakby przedsionek. Wskazał nam kolejną bramkę i poszedł.
Trzeba było zadzwonić i wtedy wychodziła pani z dalekich drzwi i pytała po co my tutaj i po dobrej odpowiedzi otworzyła bramkę. W środku bardzo mała restauracyjka, ale jedzenie palce lizać :) Tylko napisy nad łazienką jakieś dziwne...
Następnie poszłyśmy do Casa de la Musica, ale otwierają dopiero o 11 więc trzeba było kawę wypić. Monika zagadneła panią na stacji benzynowej - odpowiedź była bardzo prosta, dojazd do tego miejsca już nie taki łatwy (trochę pokrążyłyśmy...). Kawiarnia okazała się pałacem w środku naprawdę dzielnicy gdzie nie było nic. A my tylko na kawkę i mleczko :)
Jak kelnerzy nie patrzyli wdrapałyśmy się na wieżę pałacyku ("Staff only") by obejrzeć Hawane z góry ;)
Ja już w tym momencie byłam tak zmęczona, że poszłam spać w samochodzie - dziewczyny udały się na imprezę i koncert do Casa de la Musica (oczywiście bez kolejki się weszło - chłopiec na bramce był bardzo miły :)). Ok 2 trzeba było wracać do Varadero :( Droga powrotna też prosta nie była - ale na szczęście nawet o 3 w nocy można spotkać jakiś Kubańczyków na drodze :) O 5 wylądowałyśmy w hotelu a o 8:30 Aga musiała oddać samochód do hotelu prawie obok. I nawet na śniadanie się wyrobiłyśmy do 10 :)
Następny dzień był śpiący więc zdjęć mało. We poniedziałek popłynęłyśmy na snorkelling do rafy koralowej z Lesterem :) Ja trochę się bałam (fale były nieprzyjemne), więc mało pod wodą rafy widziałam.
Ten jeżowiec strasznie szybko się ruszał i zranił Lestera dość mocno...
Wieczorem wybrałyśmy się do włoskiej restauracji - jedzenie kiepskie ale zdjęcia ładne :) Przynajmniej widać, że się opaliłyśmy :D
Powyżej Monika z Pina Colada - rumu nie żałowali więc czasem ciężko było to wypić. A takie All Inclusive to raj/piekło dla alkoholików...
Dobra plaża wieczorem nie jest zła :)
Ostatni nasz dzień (buuuuu ;( ) spędziłyśmy na plaży prawie do samego wyjazdu :)
Przed wylotem trzeba się było najeść... Nadal tęsknie za guawami - ahhhhh :)
A oto nasi koledzy z Montrealu:
Tylko jeden mówił po angielsku - ludzie z Quebec'u są naprawdę dziwni.
Oczywiście autobus na lotnisko spóźnił się z godzinę, więc nasz hotel dotarł do odprawy najpóźniej w wyniku czego nikt nie dostał miejsc razem w samolocie. Ale ładny uśmiech trzech dziewczyn potrafi zdziałać cuda i, mimo że byłyśmy ostatnie w kolejce dostałyśmy trzy bilety z miejscami obok siebie :) Kubańczycy są naprawdę mili - pierwszej nocy na przykład spotkałyśmy na plaży Franka, który jest z ochrony Varadero i jak powiedziałyśmy że głodne jesteśmy to "włamał się" do Snack Bar'u i dał nam pełny talerz jedzonka :)
A na koniec bardzo przerażający obraz "Malarza" z hotelu:
Jak was wszystkich zobaczę to opowiem więcej :D
2 komentarze:
:D
W koncu!!!
Sliczne zdjecie tych dzieci:)
A kim byl ten brunet na L.???;))
Na tym lozu spalyscie we 3??Olbrzymie...ech..na takim to by mozna..;)
Jednym slowem - ZAZDROSZCZE!
umarłem z zadrości. Buziak :*
Prześlij komentarz