środa, 2 maja 2007

Ewa w Toronto!!!

I nadszedł ten dzień - Ewa z Polski do mnie przyjechała... Droga na lotnisko była baaaaardzo długa - 2 godziny w 2 metrach i jednym autobusie, a że nie wiedziałam że LOT zmienił terminal w ciągu ostatnich 4 miesięcy to się musiałam przejechać kolejką "górską" i oczekiwać aż Efcia przejdzie przez kontrolę :)

A oto i ona - biedna, wymęczona po 16 godzinnej podróży.

Następny dzień poświęciłyśmy na zwiedzanie pięknego Toronto. Ewa trochę chora była więc i jej zimno dziwnie było. Mimo, że było bardzo ciepło - 10C!!!
A oto my pod SkyDome (tam się NHL i baseball mecze odbywają) i CN Tower.

Oto dowód jak Ewa była zmarznięta - narzekała, że zimowej czapki nie wzięła z Polski.
A że był akurat mecz Jays Toronto (baseball) to i souveniry można było kupić. Ewa niewiele myśląc (nakłoniona trochę przeze mnie by w końcu przestała zgrzytać zębami) zakupiła baseballówkę Jays, jak prawdziwy kibic ;)
O wiele szczęśliwiej już na tym zdjęciu wygląda...

A mi jakby ktoś koronę na głowę założył...

... i skakałam ze szczęścia z Ewy radości ;)

Naszym następnym celem było wybrzeże jeziorne z portem.

W środku miasta się krowy pasły, więc trzeba się było na nie wspiąć :) Ewa trochę sie przejęła strażnikiem, który te krowy wyprowadzał ale mi nic nie zrobił.

Ewa myślała, że uda jej się objąć te dwa wieżowce ale jak widać miała troszkę za krótkie kończyny.

Ten budynek śmiesznie tak wyglądał :)

Panowie w parku pod kościołem w szachy sobie ładnie grali. W niektórych miejscach to nawet ławki miały gotową szachownicę wyrysowaną.

Ewa wcale nie jest tu wklejona - ten stary ratusz tak sobie wygląda jakby z gry jakiejś albo bajki :)

A oto nowy ratusz - trochę widać różnicę stylów. A w niedziele odbywał się tam festyn hinduski - występy, ładne ubrania i dobre jedzenie za friko :)

Od Polski, Piwnych Niemiec i Gorących Włoch nie da się nawet w Kanadzie uwolnić...

China Town straszyła niezrozumiałymi napisami - ale za to ceny były bardziej do przełknięcia.

Pheobe z Friends nawet jest przez Azjatów uwielbiana ;) A Spadina wygrywa chyba konkurs na najgłupszą nazwę ulicy - obojętnie dla jakiego narodu, brzmi ona co najmniej śmiesznie.

Następnego dnia Ewa wjechała na CN Tower - a oto rezultaty jej poświęcenia, ja mam lęk wysokości ale ona też się tam bała wjechać:

Brak komentarzy: