poniedziałek, 7 maja 2007

Ottawa

Ottawa - miasto tulipanów, było naszym kolejnym celem. Hostel był odrobinkę dziwny - akurat mieli remont - cały dom był do góry nogami: kibel w nowej łazience na drzwiach wisiał, drzwi na korytarzu prowadziły w przestrzeń, nasz pokój był zaraz przy kiblu a ściany nie do końca były zbudowane więc mieliśmy niezłe koncerty przez cała noc, a skrytka na nasze cenne skarby była tak ukryta, że chyba nikt by jej przy zdrowych zmysłach nie znalazł.
Ale przeżyliśmy by opowiedzieć naszą historię :)

Jak widać na powyższym obrazku Ottawa przygotowywała się do festiwalu tulipanów. Nie, nie oszukuję i nie byłam w Niderlandach. Historia jest taka, iż rodzina królewska Niderlandów w czasie wojny uciekła do Kanady, która przyjęła ich bardzo serdecznie. Tak im było dobrze, że im się tu nawet jedna córka urodziła. Swoją drogą królowa Beatrix chodziła w Ottawie do tej samej szkoły co Matthew Perry (Chandler z "Friends") :) W każdym razie, w podzięce za dobroć narodu kanadyjskiego dla narodu niderlandzkiego, rodzina królewska wysłała do Ottawy mnóstwo tulipanów. I tak co roku, pod koniec maja, z Niderlandów tulipany są przysyłane i wraz z kanadyjskimi tworzą ponoć wspaniały festiwal.
Tak samo jak w Toronto, przed Polakami uciec się nie da - są nawet w samym centrum stolicy tego klonowego kraju...

Pierwszego dnia zrobiliśmy sobie lekki spacerek - oto tego wyniki :)

Powyżej widok z parku z tulipanami na rzekę i drogę do spacerowania (następnego dnia ją podbiliśmy).
Poniżej ja i z tyłu biblioteka parlamentu, i kawałek samego budynku legislacyjnego ze mną a raczej z moim szalem ;)

Domek John'a By - kolonizatora Bytown, dzisiejszej Ottawy. Był na górze jeszcze jeden ale jakoś nie mamy zdjęcia.

Obowiązkowo trzeba było sobie zrobić zdjęcia z paniami pod parlamentem ;)

Widok na miasto Gatineau (już w prowincji Quebec a tylko po drugiej stronie rzeki) z drugiej strony parlamentu jest piękny.

A oto muzeum cywilizacji - o tym co w środku za chwilę.

Nie ma to jak kolejne zdjęcie z parlamentem :) Tym razem na zdjęciu znalazł się i ptak.

Wiadomy budynek z boku. W pobliżu znajdowało się też małe schronisko dla zwierzątek, głównie kotów. Taki pan się tam nimi zajmuję cały rok i dzięki temu zwierzyna pod parlamentem niezła :)

A oto i ja i Lester B. Pearson - premier Kanady i zdobywca pokojowej nagrody Nobla za "rozbrojenie" kryzysu sueskiego.

A teraz zagadka - gdzie jest Monika na tym zdjęciu? Tak ładnie się wkomponowałam.

Taki bóbr pod budynkiem parlamentu się plątał jakby nigdy nic :) Ten kraj nie przestaje mnie zadziwiać...

I obowiązkowa sesja z wieża parlamentu (jacyś panowie z kamerą mnie potem naśladowali).

Och tak - nie ma to jak leżeć pod budynkiem rządowym na trawce :D
A w centrum handlowym - INGLOT!!!

Następny dzień był bardziej aktywny - zaczełyśmy, a jakże, od zwiedzania parlamentu :)

Jako, że był to środek tygodnia to parlament był w sesji i nie można było wszystkiego tak ładnie oglądać jak w marcu. Ale za to można sobie było obejrzeć debatę - akurat 2 posłów dyskutowało o tym, jaki wiek jest odpowiedni by ktoś mógł odbyć stosunek seksualny. Pan, który przemawiał twierdził, że dużo 16-latków przyjeżdża do Kanady by spotkać się z poznanymi na sieci 14-latkami i je bałamucą. I dlatego powinni oni zostać ukarani, najlepiej wsadzeni do więzienia. Kanada to dziwny kraj!
Naturalnie na wieżę również weszłyśmy. A tam ładne widoki na miasto.

Spacerkiem pod pomnik peace-keeping i gigantycznego pająka.

I na dłuuuuuugi most międzyprowincjalny. Oczywiście mi się nie udało na niego wejść - był drewniany i się trząsł. Więc Ewa sie po nim przeszła a ja musiałam znaleźć autobus. To nie było łatwe i ludzie się dziwili mi strasznie, że przez ten most nie przejdę tylko chcę przejechać. W końcu okazało się, że autobusy w tą stronę przez niego nie kursują wieć zabrał mnie naokoło do innego mostu... Głupie to.
I w końcu dostałyśmy się do Muzeum Cywilizacji :) Pan od biletów (bileternia poniżej) stwierdził, że nas widział tego dnia rano o 8:30 na ByWard Market. Śmiesznie :)

Oto Monika z indiańskimi dziwami :)

Poniżej Ewa słuchająca historii o tym jak to Indianie nauczyli się jagody zbierać - naprawdę przerażająca i trzymająca w napięciu historia.

Ewa w XVII-XVIII wiecznej Kanadzie.

I ja z moim powozem - daleka droga przede mną.

Pani farmaceutka w Aptece. Jakiś czas temu...

Diner - tylko jedzenia brakuję :(

Następnie trzeba się było ponownie dostać na ten most, przez którego przejechałam autobusem - był krótszy, niższy, i z cementu więc mogłam go przebiec. Na drodze do spacerów spotkałyśmy małego bobra.

Oraz Inuicki Inuksuk - taki znak drogowy.

Ewa i ten nieszczęsny długi most oraz ja na ścieżce.

Brak komentarzy: