piątek, 14 listopada 2008

ZOO :)

W niedziele byłam w ZOO - trochę trzeba było przejść, żeby do niego dotrzeć ale się udało :) No i oczywiście jak wszystko Smithsonian było za darmo.
Już na samym wstępie ludzi witał jelonek - tak jakoś się zabłąkał, bo w żadnej ekspozycji jeleni takich zwyczajnych nie było a ten sobie chodził o tak o ;)

Pogoda była piękna - okazało się później, że to był ostatni taki ciepły dzień (ponad 20C) a teraz niestety jest zimno i pada deszcz...
ZOO jest dość duże więc byłam bardzo zmęczona.
A w ogóle to mieli tam najdziwniejsze pomysły - gepardy miały swój wybieg pomiędzy zebrami i antylopami! Czy to nie nieludzkie??? Biedne antylopy pewnie co rusz na zawał umierały, a gepardy chodziły głodne czując takie dobre mięsko zaraz obok.
Można też było zobaczy warte kilka milionów misie panda :)
Oto kilka ciekawszych zdjęć z dnia w ZOO:

Poniżej czerwona panda :) naprawdę!

A oto panda warta miliony:

Czy flamingi nie wyglądają trochę jak Cheerios???

Ostrzeżenie...

...przed tym oto stworzonkiem! Żadne inne zwierzątko - nawet tygrysy czy aligatory, nie jest widocznie takie groźne jak ten żuraw. Aż strach się bać.

Żeby nie było to ja na tym orzełku.

Na tej linie to nie samobójca - to małpka. Tak sobie pomyśleli że to dobry pomysł żeby małpy chodziły po całym ZOO. Tylko co jak spadną do klatki np. lwa...

niedziela, 9 listopada 2008

Pogoda

Z tego co widzę to w Polsce też ładna pogoda. Ale tu jest naprawdę gorąco - w piątek zdychałam w krótkim rękawku i długich spodniach (było ponad 20C)...
Generalnie raczej ubieram się w krótki rękawek, jakaś bluza lub marynarka w torbę i fruu na dwór.
Strasznie to dziwne - siedzieć w krótkim rękawku na tarasie, jeść lunch, opalać się... w listopadzie.
W piątek byłam w kinie na 'Changeling' - polecam!!!

Metro

Krótkie spostrzeżenie :)
Żeby dojechać do pracy muszę przesiąść się w Chinatown. Wszystko było by dobrze gdyby nie to, że tu na stacjach odbywa się walka o życie... To jest walka o to czy dostaniesz się do metra, czy może do następnego, a może jeszcze do następnego. Zdarza się, że metro przyjeżdża na stację, zatrzymuje się, wysiadają ludzie (a często robią to bardzo wolno) i nawet wszyscy nie zdąża wysiąść jak pan/pani prowadzący/a metro zamyka drzwi. Ups dla tych co nie zdążyli wysiąść... Nie mówiąc o tych co nie zdążyli wsiąść. Na szczęście częściej zdarza się, że ludzie zdąża wysiąść ale tylko garstka tłumów stojących na peronie zdąży wsiąść (czasem z kontuzjami wywołanymi przez zamykające się na tobie drzwi). Raz udało mi się wsiąść dopiero do 3 metra które nadjechało - stałam na peronie więc około 20 minut.
Poza tym - cieszmy się z wspaniałego pana co zapowiada u nas stacje metra. Ładny, czysty głos, wcześniej nagrany - nic tylko się zachwycać. Tu osoba kierująca akurat metrem mówi jaka będzie następna stacja, na jakie inne linie można się przesiąść i po której stronie otwierają się drzwi. Niestety wszystko zależy od prowadzącego - niektórzy są bardzo profesjonalnie, niektórzy mówią tak cicho, że metro i ludzie zagłuszają kompletnie, a niektórzy tak szybko i z tak dziwnym akcentem, że nawet rodowi Amerykanie nie do końca rozumieją co się dzieję. Taka osoba mogłaby nawet powiedzieć ze zbliża się koniec świata a nikt by się nie przejął, bo by nie zrozumiał.
Ale poza tym to metro sobie bardzo chwalę - wszędzie da się dojechać, jest w miarę czysto i bezpiecznie. Tylko troszkę za drogo...

czwartek, 6 listopada 2008

Election night

Dziś ledwo co wstałam. Wczoraj do drugiej łaziliśmy po mieście...
Ale oto bardziej szczegółowa relacja :)
Na początku z Soumayą poszłyśmy do Bohemian Cavern, żeby coś zjeść i zobaczyć jak Amerykanie oglądają wyniki wyborów. Miejsce jest dosłownie 50 metrów od naszego domu :) Przed barem mega kolejka, w barze nie dało się nijak przecisnąć - żeby zamówić musiałyśmy ponad godzinę pchać się do barmanki a potem następną godzinę czekało się na... frytki i Colę. Ludzie skandowali kiedy tylko Obama coś wygrywał lub nawet gdy prowadził po przeliczeniu 1% głosów. Nie mówiąc o wrzawie jak odliczane były w CNN sekundy do wyników z poszczególnych Stanów (szczególnie z D.C.).
W ogóle to CNN nie oszczędzało na wieczorze wyborczym. Monitory jakie mieli to takie gigantyczne iPhone - nasi komentatorzy sportowi i ich rysowanie po monitorze się nie umywa. To co prezenterzy i eksperci wyprawiali było naprawdę pierwsza klasa! Nie mówiąc już o hologramach gości, którzy np. byli w tym czasie w Chicago :) Żeby się trochę rozerwać poszłyśmy do klubowej części Bohemian Cavern - a tam ludzie w takt muzyki skaczą, wrzeszczą i... oglądają CNN ;)
Kilka fotek:

Po wyczerpujących trzech godzinach poszłyśmy do domu - do reszty naszych domowników by końcówkę obejrzeć już na spokojnie. I stało się - Obama wygrał, McCain miał zapłakane oczy na swoim przemówieniu, a Marcellus kłócił się z resztą. Bo okazuję się, że częśc z ludzi z mojego domu głosujących na Obamę głosuję zawsze na Republikanów i zaczęły się wielkie dyskusje na temat tego kogo by wybrali Al Gore czy McCain, Al Gore czy Obama etc. Wyszło, że wszyscy bardzo żałowali tego, że Al Gore nie startował bo zdobył by pewnie 90% głosów w naszym domku. W każdym razie w piwnicy świętowali, ja pisałam na blogu a tu nagle Jim i Mar wpadają do mojego pokoju i mówią, żebym koniecznie zobaczyła co się dzieję na dworze - SZAŁ!!! Pobiegłam po resztę i piorunem, w klapkach, piżamach polecieliśmy pod Bohemian Cavern. To co się tam działo jest nie do opisania. Ludzie tańczą na środku ulicy, ściskają się, wrzeszczą "O-BA-MA" i "Yes We Can", skaczą, piszczą, kierowcy trąbią... Ale to był dopiero początek - w końcu dopiero kilkanaście minut wcześniej ogłosili exit polls. Z okolicznych budynków ludzie puszczają muzykę.

Zdecydowaliśmy się pójść pod Biały Dom - w końcu jak powiedział Gordon "Musimy iść. To wydarzenie będziemy pamiętali jak będziemy mieli 85 lat." Najpierw zawitaliśmy na słynne skrzyżowanie 12th i U Street - to tu rozpoczynały się w przeszłości marsze Afro-amerykanów którzy walczyli o swoje prawa. Ludzi jeszcze więcej - policjanci już nie są w stanie zapanować nad tym co się dzieje. To chyba była jedyna okazja by stac przez pół godziny na środku dwóch dużych ulic i nie ryzykować wypadkiem samochodowym.

Molly i Gracie powyżej

Soumaya i Simone powyżej

Simone, Soumaya, Stephen, Dakota (w bejsbolówce), Molly i Gordon

Poszliśmy więc pod Biały Dom jak akurat zaczęło mocno padać - a niektórzy z nas w klapkach i krótkich rękawkach. Ale to nic - pół godziny spaceru po zatłoczonych ulicach było niesamowite przeżycie. Przy okazji wygrałam $10 od Daktoty w zakładzie o to jaka ulica jest na wysokości Białego Domu (G!!!). Nie ma to jak Teksańczyk w stolicy :D
Pod domem prezydenta Busha ludzi tysiące - udało nam się przyjść w miarę wcześnie więc mieliśmy miejsce dość blisko płotu. Policjantów mnóstwo ale i tak nad niczym nie panowali. Jedyne co tak naprawdę odstraszało niektórych od przeskoczenia płotu byli snajperzy na dach Białego Domu - a było ich bardzo dużo i byli chyba specjalnie tak widoczni. Ludzie śpiewali już przeze mnie wspominane "Na-na-na-na na-na-na-na hey-hey-hey Goodbye!!!", hymn i wiele innych piosenek. Krzyczeli, że nareszcie Bush zniknie, cieszyli się. A ewidentnie na złość po pewnym czasie zgaszone zostało oświetlenie Białego Domu. Może Bush pomyślał, że jak już chociaż nie może spać przez ten hałas to reflektory świecące mu w okna wyłączy ;)

Po godzinie postanowiłyśmy - ja, Soumaya i Simone, że czas na nas. Na pytanie Richiego dlaczego, kiedy wszyscy muszą rano do pracy wstać - "Bo jesteśmy tu na wizie ;)".
Trochę energii poświęciłyśmy na dotarcie do U Street - a tam impreza nadal trwa. Pod naszym domem też :) Ale czas już był na nas. Więc i koniec tego posta...
Filmiki zamieszczę jak uda mi się je zmniejszyć :)
Zapraszam też na tą stronkę (jest tam kilka zdjęc m.in. spod Białego Domu i z mojej okolicy U Street):
http://www.cnn.com/2008/POLITICS/11/05/obama.parties.irpt/index.html

środa, 5 listopada 2008

Obama wins

Jest 2:18, właśnie wróciliśmy spod Białego Domu.
To co tutaj się dzieję jest niesamowite - nigdy czegoś takiego nie widziałam i pewnie nigdy nie zobaczę. Cały Waszyngton wyszedł na ulice - ludzie krzyczą, gwiżdżą, trąbią, podają sobie ręce, śpiewają... Pod domem Busha ludzi mnóstwo (co najmniej 5 tysięcy) i wszyscy oczywiście śpiewają: "Na-na-na-na na-na-na-na hejejej Goodbye!!!!". Gdziekolwiek się nie pójdzie ludzie świętują - szczególnie u nas na U Street, ulicy historycznej dla walki o prawa dla afro-amerykanów.
Jutro umieszczę zdjęcia i może filmiki :)
A teraz idę spac bo zaraz muszę wstac...

Krejzi!

Ludzie tutaj są niesamowici - kolejki do barów by razem z innymi zobaczy wyniki wyborów są ogromne! A w środku wszyscy wrzeszczą jak pokazywana jest jakaś wygrana Obamy czy Demokratów. D.C. i Maryland są baaaardzo pro-Obama, Virginia bardziej pro-McCain, a młodzi ludzie z reguły pro-Obama. Nic więc dziwnego, że cieszą się z każdego wygranego przez Obamę stanu - ale to co tutaj się dzieje jest niewiarygodne. Wyobraźcie sobie bar w Polsce, mistrzostwa świata w piłce nożnej, Polska w finale.... i pomnóżcie to razy dwa :) To właśnie dzieję się teraz w Stanach!
Większośc moich współlokatorów jest pro-Obama, w zasadzie tylko Marcellus jest pro-McCain. Ja w zasadzie nie jestem przekonana do żadnego - McCain jest za stary i zbyt niedołężny by byc 100% prezydentem. Obama jest z kolei bardzo socjalistyczny. Przerażające są niektóre jego pomysły w stylu "odbierzmy bogatym by dac biednym". Aż nie chce się pracowac - nic tylko byc na zasiłku. Co prawda o to teraz wszystkim w Stanach chodzi - przez kryzys dużo ludzi pobiera zasiłki i oczywiście, że chcą by były one większe. Cięzki wybór - szczególnie, że żadna partia tak naprawdę nie przypada mi do gustu.
Ale dośc tych dywagacji :)
Później napiszę jeszcze jak cała noc przebiegła i umieszcze zdjęcia (look out for Obama drink ;)).

Jedzenie

Ja wcale się nie dziwie, że Amerykanie są tacy grubi. Oto kilka powodów:
- nikt nigdzie na piechotę nie chodzi (bo niebezpiecznie jak już jest ciemno a metro jest wszędzie)
- jak zamówi się zdrową kanapkę z mozzarellą, pomidorem i innymi zielskami to dostaję się paczkę chipsów (a przecież szkoda nie zjeśc jak się za to zapłaciło)
- sajgonka w barze azjatyckim jest dwa razy większa od naszych gołąbków a za $4 dostaję się dwie
- porcja jedzenia w tym samym barze (ryż z warzywami) jest 2 razy większa od tej którą dostaję się w Chińczyku na Wiśniowej
- wszystko jest podawane z tłustym z masłem arachidowym
Pewnie jeszcze znajdę jakieś inne czynniki :)

Wybory

Dzisiaj wybory prezydenckie i do Kongresu.
Razem z ludźmi z naszego domku wybieramy się do jakiegoś baru a potem na Capitol Hill lub pod Biały Dom jak będzie już blisko rezultatów :)
Zdam relację jutro...

wtorek, 4 listopada 2008

Pierwszy dzień w pracy

Wczoraj byłam znowu na zakupach, tym razem w Pentagon City - kupiłam buty do pracy :) A potem pojechałam do Alexandrii niedaleko PC trochę pozwiedzać - mają bardzo ładną starówkę i port. Wszystkie budynki z XVIII-XIX wieku, po prostu ślicznie. Niestety nie miałam ze sobą aparatu bo raczej spontanicznie tam pojechaliśmy z Mar'em. Ten Kalifornijczyk to straszna gaduła - najchętniej o swojej rodzinie opowiada (jest pochodzenia szkocko-meksykańsko-hiszpańsko-kubańskiego) i o szkole wojskowej którą w tym roku skończył (mowi że to były najgorsze 4 lata jego życia, ale że dużo się nauczył).
Ale weekend się skończył i dziś do pracy po raz pierwszy poszłam. Praca jest blisko metra Farragut North (muszę się tylko raz przesiadac by tam dojechac, więc w ciągu 15 minut jestem na miejscu). Praktykantów jest osiem - chyba sami chłopcy oprócz mnie ale wszytskich jeszcze nie poznałam. Mój szef jest bardzo fajny - stwierdził, że mam dużo lepsze CV od innych i że na razie nie ma nic dla mnie ciekawszego (okres wyborczy więc nic się prawie nie dzieje), ale że się postara bym nie robiła nudnych rzeczy :) Dziś głównie "poznawałam" skład Kongresu (nazwiska, skąd są i z jakiej partii) oraz jak głosowali nad ważnymi dla naszej organizacji ustawami. Nawet się dowiedziałam że jedna z pań z Kalifornii w czasie sprawowania urzędu się rozwiodła i wyszła za mąż za kongresmena z Florydy - romans kwitnie nawet w Kongresie. I śmiesznie bo po nazwiskach można od razu poznac czy ktoś jest Republikaninem czy Demokratą (są oczywiście wyjątki). Jutro będziemy przygotowywac cośrodowe spotkanie naszego szefa szefów z róznymi osobami ze środowiska republikańskiego. Ma byc ciekawie bo zaraz po wyborach.
Poza tym dostałam zaproszenie na kolację oficjalną od innej organizacji - wtorek w przyszłym tygodniu. Już nie mogę się doczekac :)
A jutro wybory i okaże się kto będzie nastepnym prezydentem - kurcze tak jak czytam różne tutaj artykuły i rozmawiam z ludźmi to na pewno bym na Obamę nie zagłosowała!

niedziela, 2 listopada 2008

WASHINGTON DC!!!!

I udało się - jestem w Waszyngtonie :) I udało mi się nawet kupić nowy komputer!
Lot był długi i turbulentny ale jakoś przeżyłam i po małych perturbacjach korkowych dotarłam na miejsce - Logan House.
Dom jest w miarę w centrum - na 11th Street NW, blisko U Street i metra. Pokój mam na parterze (zdjęcia następnym razem - muszę posprzątać :)), blisko łazienki i kuchni (ale zdecydowałam się na zajęcie łazienki w piwnicy) i tarasu. W sumie w domu mieszka 13 osób: Jo-Jo i Mateo z Francji, Marcellus z Kalifornii, Dakota z Teksasu, Gracie z Wielkiej Brytanii, Simone z Kanady, Soumaya z Niderlandów, Richie, Molly, Jim i Gordon (cała piątka z USA ale nie pamiętam stanów, chyba dwie osoby z Michigan, a Gordon z NYC). Wszyscy są praktykantami albo właśnie zaczeli normalną pracę po praktykach - ale śmiesznie bo Ritchie jest szefem Simone u nich w organizacji :) Myśle, że bardzo dobrze trafiłam!
Pogoda jest piękna - wczoraj na tarasie sobie siedzieliśmy w krótkich rękawkach a niektórzy nawet spodenkach. Tak się czuję jak u nas na przełomie sierpnia i września. Co prawda ma się pogoda pogorszyc, ale na razie korzystam z tej która jest.
Na razie dużo nie pozwiedzałam - wczoraj tylko po sklepach latałam by kupic komórkę, komputer, ręczniki etc... No i do kina ja, Soumaya i Mar poszliśmy na The Dutchess - z małą depresją wyszliśmy z sali projekcyjnej.
Dziś dalsza podróż po sklepach, a jutro pierwszy dzień w pracy. Jestem strasznie zdenerowana!!!

P.S. Dla niewtajemniczonych - obroniłam się w czwartek!!!! :)