wtorek, 25 listopada 2008

NYC!!!

A na święto Dziękczynienia jadę do Nowego Jorku. Mama Gordon'a - jednego z chłopców z którym mieszkam powiedziała mu, żeby przywiózł ze sobą biedne dzieci bez planów na ten tak ważny dzień :) Jedziemy w środę samochodem mojego kolegi z pracy Doug'a, który też jest z Nowego Jorku.
Zdam dokładną relacje po powrocie w niedziele!!!

Reszta tygodnia

W zeszłym tygodniu byłam też na jeszcze jednym przesłuchaniu w Senacie - tym razem o reformie służby zdrowia, oraz na dwóch konferencjach: jednej o tym jak kiepskim wyznacznikiem jest granica ubóstwa, a druga (5 godzinna!) o fuzjach szpitali. Za bardzo nie wiedziałam o czym była mowa, ale jedzonko było za darmo, a dla Ryan'a miałam tylko raport z tego napisać więc jakoś przeżyłam :)
W środę wieczorem ja i dwóch kolegów z pracy poszliśmy na spotkanie w Fundacji Heritage z doradcą McCain'a ds. finansowych w czasie kampanii prezydenckiej. Było tam bardzo dużo ciekawych ludzi, doradca jest niesamowitym mówcą i dyskusja na temat porażki McCain'a się wywiązała. Trochę krótko trwało całe spotkanie bo około 2 godzin ale warto było przemierzyć pół miasta!
W niedziele natomiast postanowiliśmy pójść do Narodowego Muzeum Historii Amerykańskiej. Zamknięte było w 2006 roku w celu renowacji i właśnie w ten piątek je otworzyli. Było to więc wielkie wydarzenie w DC. Oczywiście mnóstwo ludzi miało ten sam pomysł - tłumy były niesamowite!!! W kolejce stało się do wszystkiego. Największa była by zobaczyć Star Spangled Banner, flagę Stanów Zjednoczonych, która natchnęła twórce hymnu narodowego. Zobaczą ją następnym razem... Zresztą dużo wystaw nie zostało jeszcze otwartych - np. w styczniu będzie ekspozycja o Lincolnie :) Można też było wypożyczyć tego małego robota ze Star Wars z pilotem. Śmiesznie jak tak się idzie i nagle robot cię zaczepia :) Bardzo mi się podobało i wszystkim polecam to muzeum - tylko może w środku tygodnia bo pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie tak zatłoczone.

piątek, 21 listopada 2008

Senat i przemysl motoryzacyjny

We wtorek byłam też po raz pierwszy w Senacie. A w zasadzie w dwóch budynkach senackich - Kirksen i Randall.
Ryan, mój szef wysłał mnie na przesłuchanie senackie w sprawie przemysłu motoryzacyjnego. Jak tam przyjechałam to się okazało, że na salę na pewno się nie dostanę bo kolejka ustawiła się już o 3 nad ranem... Okazało się również, że w amerykańskim kongresie istnieje coś takiego jak stacz kolejkowy :) Oczywiście grube ryby sobie staczy załatwiły. No i doszło do incydentu przed drzwiami. Pan z różową czapeczką i szalikiem chciał wejść na salę i twierdził, że tak jak panowie i panie z GM czy Forda zapłacił staczowi, poza tym to jest przesłuchanie publiczne i każdy powinien mieć szanse wejść. Oczywiście nie chcieli go wpuścić (w sumie tylko dlatego, że nie był odpowiednio ubrany i dlatego, że miał niewygodne stanowisko w niektórych sprawach chciał wyrazić swoją opinię). Trochę zniesmaczona byłam zachowaniem pracowników Senatu - od razu widać, że te wszystkie idee wolności słowa, demokracji itp. to tylko pic na wodę fotomontaż. Nie dość tego - zabrali tamtego pana i zaczęli chodzić po korytarzu, wyciągając z kolejki wszystkie osoby, które miały na sobie coś różowego!!! Nawet apaszkę.
Ja oczywiście się do środka nie dostałam i poszłam do drugiego budynku oglądać przesłuchanie na monitorze telewizyjnym w specjalnie przygotowanym do tego pokoju.
Zainteresowanie tym przesłuchaniem było takie duże, gdyż chodziło o udzielenie 'pożyczki' w wysokości 25 miliardów dolarów trzem największym firmom motoryzacyjnym w USA - General Motors, Ford i Chrysler. Oczywiście w związku z kryzysem. Wśród świadków byli CEO tych firm, pani senator z Michigan (tam gdzie te firmy mają najwięcej pracowników) oraz profesor uniwersytecki. Jako, że przesłuchanie było bardzo medialne wszyscy senatorzy z komisji chcieli wygłosic przemówienie i się wykazać. Przez to zanim świadkowie doszli do głosu minęło prawie 1,5 godziny. Ale nie powiem - Senatorowie bardzo ładnie mówili. Świadkowie też nie byli najgorszymi mówcami. Szczególnie pan profesor Morici :)
Niestety nie dotrwałam do końca przesłuchania - byłam strasznie głodna bo od śniadania nic nie jadłam (przez to durne Social Security) i urwałam się po ponad 3 godzinach do domu. Ponoć za dużo nie straciłam.
Podsumowując - bardzo mi się podobało! Tylko szkoda, że nie udało mi się wejść na salę... No i trochę ciężko się notowało (bo później musiałam Ryanowi raport napisać) bo nazwisk często nie było widać. A w ogóle to był taki jeden senator Carper z Delaware co to mówi tak szybko, że nawet świadkowie mieli problem ze zrozumieniem go :)

Koszmar

W nocy śni mi się głos pani z metra...
"The door is opening. Step back to allow the customers to exit. When boarding please move to the centre of the car." oraz "Step back - door is closing" czy "Step back to allow the doors to close."

Social Security

To jest post dla tych, którzy narzekają na nasze panie w okienkach na poczcie, w bankach czy innych instytucjach.
We wtorek (moje drugie podejście po nieudanym poniedziałkowym - czekałam ponad godzinę w czasie której obsłużono 2 klientów, ja byłam 40 więc bym sobie poczekała...) udałam się do Social Security Services Office, żeby wyrobić sobie ichni numer i kartę. Byłam tam o 8:45, o 9:00 otwierają a tam mega kolejka...
Jak nas wpuścili to wszyscy grzecznie ustawili się po numerki i usiedli na krzesłach. Co z tego, że zanim Panie zaczęły obsługiwać była już 9:15.
Teraz trochę o ludziach którzy tam byli - było dwóch Włochów co to wyglądali jak z filmu gangsterskiego, na dodatek jeden z nich trzymał w ręku książkę Puzo (tego od Ojca Chrzestnego) a drugi melodie w komórce miał z Ojca Chrzestnego; było dużo rodzin z maleńkimi dziećmi, które wrzeszczały straszliwie (mam wrażenie że specjalnie, żeby rodziców jeszcze bardziej wyprowadzić z rownowagi), byli jacys naprawdę dziwni ludzie co to po angielsku mówili ale za nic nie potrafili zrozumiec jak pani krzyczała ich numerek. Tak bo to nie jest jak u nas na poczcie, że numerek się wyświetla - pani krzyczy jak w barze mlecznym. Niektórzy nawet na swoje nazwisko nie reagowali - aż strach się bac... Nie mówiąc już o takich co to przyszli coś załatwic do urzędu, ustawili się pierwsi w kolejce a później się okazało, że jeszcze nie wypełnili druczków więc robili to przy okienku kradnąc nam cenne minuty.
Okienka były 4, pań na początku 4 ale jedna się chyba znudziła bo po obsłużeniu jednej pani sobie poszła i już nie wróciła. W ogóle to Panie obsługują jak chcą i kiedy chcą, np. znikają na 15 minut... Ja byłam ok. 20 osobą w kolejności więc trochę sobie poczekałam.
Nareszcie jednak przyszła moja kolej. Wszystko ładnie, pięknie. Dokumenty mam przygotowane, wypełnione etc. Pani miła (oczywiście dlatego, że miła wszystko tak długo trwa bo sobie pogawędki ucina z klientami), wklepuje do komputera dane. A tu nagle error - okazuje się, że jakiś pacan na lotnisku nie wpisał mnie do systemu. I właściwie to oficjalnie mnie w USA przez ten cały czas nie było... Przerażenie w oczach! Pani uspokaja, że to się czasem zdarza i że nie mam co się przejmować, że ona te dane wyśle do Homeland Security Office i wszystko powinno być ok. Mam tylko nadzieję, że mnie nie deportują...
Reakcja Candice (koordynatorka praktykantów u mnie w pracy) - to przerażające, nie wiadomo kto jeszcze jest w USA i nawet o tym nie wiemy. Prawda...

wtorek, 18 listopada 2008

Etiopska kuchnia

W niedziele ja, Simone, Richie, Jo-jo, Matteo i Lenka z Czech co pracuje z Richie i Simone wybraliśmy się do etiopskiej restauracji niedaleko naszego domu.
Ludzi pełno więc musieliśmy trochę na stolik czekać, ale wzięliśmy to za dobry znak.
Menu było w języku amharskim i oczywiście w angielskim ale nazwy typu Fitfit czy firfir nic nam nie mówiły :) Każdy wybrał więc coś innego - ja jakąś mieszankę wegetariańską.
Dania etiopskie podają na talerzu, na którym leży duży naleśnik a na nim to co się zamówiło. Oprócz tego na stół kładą jeszcze trochę tych naleśników. I momentalnie okazało się po co tyle tych naleśników - otóż nie podają sztućców. Nic, nada, nul narzędzi do jedzenia.
Trzeba więc zakasać rękawy i jeść rączkami i naleśnikami :)
Dawno tak dobrze się nie bawiłam jedząc!
Niestety trafiłam na bardzo ostre (baaaardzo ostre) danie. A nic nie było napisane (przy niewegetariańskich daniach była skala ostrości potraw...). Jadłam więc z wielkim bólem choc było bardzo dobre. Nawet Simone (niby jest z Kanady ale tak naprawdę z Indii) stwierdziła, że rzeczywiście ostre.
Spróbowaliśmy również etiopskiego piwa - dziwny w smaku (trochę jak sok z porzeczek) ale to była jedyna rzecz która pomagała w zjedzeniu ostrych potraw :)
Jednym słowem - polecam, ale uwaga na ostre jedzenie!!!!!

niedziela, 16 listopada 2008

Air & Space Museum

W czasie moich dwóch tygodni nie byłam ani razu na National Mall (ten pas zieleni od Kapitolu poprzez obelisk Waszyngtona aż do memoriału Lincolna) i zapomniałam jak tam jest pięknie! Zapomniałam wziąć aparat fotograficzny niestety. I pogoda była taka piękna przedpołudniem, że na krótki rękawku znowu się chodziło... Wczoraj byłam więc na National Mall w powyższym muzeum - po raz drugi już, ale jak byłam tak półtora roku temu to zobaczyłam około połowy ekspozycji. A są tam naprawdę ciekawe rzeczy :)
Byłam nawet w planetarium na pokazie o czarnych dziurach - nigdy nie byłam w życiu tak przerażona filmem....
W tym samym czasie było spotkanie liderów światowych - kilka ulic dalej więc wszędzie kręciło się dużo alterglobalistów i innych dziwnych ludzi. Na nieszczęście strasznie zaczął padać deszcz a dużo stacji metra w centrum zostało wyłączonych z ruchu z powodu tego spotkania. Mam nadzieje, że się nie przeziębię bo w butach to ja miałam zbiorniki wodne a kurtka cała przemoknięta mimo parasolki.
Później byłam z cała ekipą z mojego domu w kinie na James Bondzie - oczywiście tu nie ma numerowanych miejsc, więc kto pierwszy ten lepszy. Na szczęście byliśmy pierwsi w kolejce (na godzinę przed seansem) i zajęliśmy najlepsze miejsca :) I poznałam wczoraj chłopca który ma korzenie litewskie i ma na drugie nazwisko Jagiełło! A wygląda raczej Latynosko więc śmiesznie to brzmi :)

Previously on Lost

Zapomniałam napisać, że w poniedziałek byłam w Kennedy Center na koncercie. Codziennie o 6 wieczorem są tam darmowe koncerty/przedstawienia.
Zespół nazywa się "Previously on Lost" a ich piosenki powstają po każdym odcinku serialu Lost a postacie z wyspy są dla nich inspiracją. Tak kochają twórce tego serialu (JJ Abrams), że przez cały koncert jeden z nich trzymał jego zdjęcie na scenie. Piosenki były bardzo dziwne - szczególnie teksty. Ale najlepsze było to, że używali najbardziej niesamowitego instrumentu na świecie - thereminu. Bardzo pasował do aury tajemniczości serialu.
A oto strona MySpace zespołu: www.myspace.com/previouslyonlostmusic.

sobota, 15 listopada 2008

Kolacja

We wtorek praktykanci z mojej organizacji i z kilku innych związanych z nami było zaproszonych na kolację do pana, którego organizacja zajmuje się zwalczaniem podatku spadkowego, po to by uświadomić nas czym jest tzw. podatek od śmierci i jak należy go zwalczać. Wszystkich gości było w sumie 24.
Kolacja była u niego w domu - na początku były przekąski i drinki (serwowane przez kelnerów) i rozmowy o wszystkim co ma związek z podatkami. Jako że jestem z Polski od razu się mną starsze środowisko zainteresowało i pytało jak tam z podatkami w Polsce i w Europie. Pan który później wygłaszał mowę był nawet kilka razy w Polsce i opowiadał jak to polski naród pracowity i że szybko inne kraje prześcigniemy :) A potem było bardzo dobre jedzonko. Jak to oczywiście bywa w konserwatywnych środowiskach amerykańskich przed jedzeniem trzeba było podziękować Bogu za te dary.
Każdy miał karteczkę ze swoim imieniem przy stole - mi wypadło siedzieć koło chłopaka pracującego właśnie w tej organizacji zwalczającej podatek spadkowy i koło naszego rzecznika prasowego.
Cały wieczór upłynął pod znakiem podatków - i teraz już trochę o amerykańskim systemie wiem. Na pewno nie powinniśmy się na nim wzorować!!! Jest co prawda dużo zwolnień z podatków ale jak Ci się nie uda to płacisz baaaaardzo dużo. Jeśli chodzi o podatek spadkowy to w zależności od roku płaci się inaczej. Np w przyszłym roku jest 0% ale w tym roku jest podajże 45% jeśli majątek jest wyceniony na ponad 3 mln (mogę się mylic - ale tu chodzi raczej o logikę). Zresztą IRS (ichni urząd podatkowy) wycenia twój majątek jak chce. Np. ktoś ma firmę rodzinną, która wyceniona przez eksperta jest warta $2 mln. Właściciel firmy umiera i np. jego dziecko wszystko dziedziczy. IRS przychodzi do domu często jeszcze przed pogrzebem i mówi "Według nas ta firma jest warta $15 mln, więc musicie nam dać 7 mln podatków." I nic zrobić nie możesz - tylko się procesować możesz a to tez strasznie drogie. Jedna pani obecna przy stole mówiła ze jak jej babcia umarła to IRS przyszedł po 72 godzinach i złote łańcuszki i pierścionki liczył. A nasz gospodarz opowiadał historie pewnej rzeźbiarki. Nie była zbyt popularna ale udało jej się sprzedać do jakiegoś muzeum kilka rzeźb za $1 mln. Umarła i jej syn odziedziczył całą stajnie jej rzeźb. IRS przyszło i powiedziało, że stajnia warta jest $20 mln bo tyle warte są według nich te rzeźby. Tylko, że nikt nie chciał ich kupić. Syn powiedział "Ja mogę wam oddać ta stajnie - nie ma sprawy!"
Osoby, które popierają ten podatek mówią, że dotyka on tylko ludzi bogatych. A tak naprawdę nie dotyczy on tych najbardziej bogatych bo oni nie tylko potrafią ukryć swój majątek. Oni baaaaardzo dużo zarabiają na tym podatku wykupując firmy rodzinne które nie są w stanie zapłacić podatku... Np. na tym zarabia najbogatszy człowiek świata - Warren Buffett.
W każdym razie było bardzo ciekawie :)
Potem wszystkie panie się zmyły oprócz mnie i Katie i panowie zaczęli palić cygara (oczywiście nie z Kuby) i pic koniaki i inne takie. Poznałam nawet pana, który uczy się Polskiego bo ma dużo polskich znajomych i nawet w tym roku był na Lubelszczyźnie (nie Ola nie był w Radzyniu ale kojarzył nazwę z mapy i znaków) i tak mu się spodobało, że chce kupic tam dom :) Krejzi!
Ok 12 wreszcie byłam w domu z bardzo bolącą głową od dymu z cygar - coś strasznego! Jak ktoś wrażliwy na dym to niech sie nie zbliża do osób palących cygara!

piątek, 14 listopada 2008

ZOO :)

W niedziele byłam w ZOO - trochę trzeba było przejść, żeby do niego dotrzeć ale się udało :) No i oczywiście jak wszystko Smithsonian było za darmo.
Już na samym wstępie ludzi witał jelonek - tak jakoś się zabłąkał, bo w żadnej ekspozycji jeleni takich zwyczajnych nie było a ten sobie chodził o tak o ;)

Pogoda była piękna - okazało się później, że to był ostatni taki ciepły dzień (ponad 20C) a teraz niestety jest zimno i pada deszcz...
ZOO jest dość duże więc byłam bardzo zmęczona.
A w ogóle to mieli tam najdziwniejsze pomysły - gepardy miały swój wybieg pomiędzy zebrami i antylopami! Czy to nie nieludzkie??? Biedne antylopy pewnie co rusz na zawał umierały, a gepardy chodziły głodne czując takie dobre mięsko zaraz obok.
Można też było zobaczy warte kilka milionów misie panda :)
Oto kilka ciekawszych zdjęć z dnia w ZOO:

Poniżej czerwona panda :) naprawdę!

A oto panda warta miliony:

Czy flamingi nie wyglądają trochę jak Cheerios???

Ostrzeżenie...

...przed tym oto stworzonkiem! Żadne inne zwierzątko - nawet tygrysy czy aligatory, nie jest widocznie takie groźne jak ten żuraw. Aż strach się bać.

Żeby nie było to ja na tym orzełku.

Na tej linie to nie samobójca - to małpka. Tak sobie pomyśleli że to dobry pomysł żeby małpy chodziły po całym ZOO. Tylko co jak spadną do klatki np. lwa...

niedziela, 9 listopada 2008

Pogoda

Z tego co widzę to w Polsce też ładna pogoda. Ale tu jest naprawdę gorąco - w piątek zdychałam w krótkim rękawku i długich spodniach (było ponad 20C)...
Generalnie raczej ubieram się w krótki rękawek, jakaś bluza lub marynarka w torbę i fruu na dwór.
Strasznie to dziwne - siedzieć w krótkim rękawku na tarasie, jeść lunch, opalać się... w listopadzie.
W piątek byłam w kinie na 'Changeling' - polecam!!!

Metro

Krótkie spostrzeżenie :)
Żeby dojechać do pracy muszę przesiąść się w Chinatown. Wszystko było by dobrze gdyby nie to, że tu na stacjach odbywa się walka o życie... To jest walka o to czy dostaniesz się do metra, czy może do następnego, a może jeszcze do następnego. Zdarza się, że metro przyjeżdża na stację, zatrzymuje się, wysiadają ludzie (a często robią to bardzo wolno) i nawet wszyscy nie zdąża wysiąść jak pan/pani prowadzący/a metro zamyka drzwi. Ups dla tych co nie zdążyli wysiąść... Nie mówiąc o tych co nie zdążyli wsiąść. Na szczęście częściej zdarza się, że ludzie zdąża wysiąść ale tylko garstka tłumów stojących na peronie zdąży wsiąść (czasem z kontuzjami wywołanymi przez zamykające się na tobie drzwi). Raz udało mi się wsiąść dopiero do 3 metra które nadjechało - stałam na peronie więc około 20 minut.
Poza tym - cieszmy się z wspaniałego pana co zapowiada u nas stacje metra. Ładny, czysty głos, wcześniej nagrany - nic tylko się zachwycać. Tu osoba kierująca akurat metrem mówi jaka będzie następna stacja, na jakie inne linie można się przesiąść i po której stronie otwierają się drzwi. Niestety wszystko zależy od prowadzącego - niektórzy są bardzo profesjonalnie, niektórzy mówią tak cicho, że metro i ludzie zagłuszają kompletnie, a niektórzy tak szybko i z tak dziwnym akcentem, że nawet rodowi Amerykanie nie do końca rozumieją co się dzieję. Taka osoba mogłaby nawet powiedzieć ze zbliża się koniec świata a nikt by się nie przejął, bo by nie zrozumiał.
Ale poza tym to metro sobie bardzo chwalę - wszędzie da się dojechać, jest w miarę czysto i bezpiecznie. Tylko troszkę za drogo...

czwartek, 6 listopada 2008

Election night

Dziś ledwo co wstałam. Wczoraj do drugiej łaziliśmy po mieście...
Ale oto bardziej szczegółowa relacja :)
Na początku z Soumayą poszłyśmy do Bohemian Cavern, żeby coś zjeść i zobaczyć jak Amerykanie oglądają wyniki wyborów. Miejsce jest dosłownie 50 metrów od naszego domu :) Przed barem mega kolejka, w barze nie dało się nijak przecisnąć - żeby zamówić musiałyśmy ponad godzinę pchać się do barmanki a potem następną godzinę czekało się na... frytki i Colę. Ludzie skandowali kiedy tylko Obama coś wygrywał lub nawet gdy prowadził po przeliczeniu 1% głosów. Nie mówiąc o wrzawie jak odliczane były w CNN sekundy do wyników z poszczególnych Stanów (szczególnie z D.C.).
W ogóle to CNN nie oszczędzało na wieczorze wyborczym. Monitory jakie mieli to takie gigantyczne iPhone - nasi komentatorzy sportowi i ich rysowanie po monitorze się nie umywa. To co prezenterzy i eksperci wyprawiali było naprawdę pierwsza klasa! Nie mówiąc już o hologramach gości, którzy np. byli w tym czasie w Chicago :) Żeby się trochę rozerwać poszłyśmy do klubowej części Bohemian Cavern - a tam ludzie w takt muzyki skaczą, wrzeszczą i... oglądają CNN ;)
Kilka fotek:

Po wyczerpujących trzech godzinach poszłyśmy do domu - do reszty naszych domowników by końcówkę obejrzeć już na spokojnie. I stało się - Obama wygrał, McCain miał zapłakane oczy na swoim przemówieniu, a Marcellus kłócił się z resztą. Bo okazuję się, że częśc z ludzi z mojego domu głosujących na Obamę głosuję zawsze na Republikanów i zaczęły się wielkie dyskusje na temat tego kogo by wybrali Al Gore czy McCain, Al Gore czy Obama etc. Wyszło, że wszyscy bardzo żałowali tego, że Al Gore nie startował bo zdobył by pewnie 90% głosów w naszym domku. W każdym razie w piwnicy świętowali, ja pisałam na blogu a tu nagle Jim i Mar wpadają do mojego pokoju i mówią, żebym koniecznie zobaczyła co się dzieję na dworze - SZAŁ!!! Pobiegłam po resztę i piorunem, w klapkach, piżamach polecieliśmy pod Bohemian Cavern. To co się tam działo jest nie do opisania. Ludzie tańczą na środku ulicy, ściskają się, wrzeszczą "O-BA-MA" i "Yes We Can", skaczą, piszczą, kierowcy trąbią... Ale to był dopiero początek - w końcu dopiero kilkanaście minut wcześniej ogłosili exit polls. Z okolicznych budynków ludzie puszczają muzykę.

Zdecydowaliśmy się pójść pod Biały Dom - w końcu jak powiedział Gordon "Musimy iść. To wydarzenie będziemy pamiętali jak będziemy mieli 85 lat." Najpierw zawitaliśmy na słynne skrzyżowanie 12th i U Street - to tu rozpoczynały się w przeszłości marsze Afro-amerykanów którzy walczyli o swoje prawa. Ludzi jeszcze więcej - policjanci już nie są w stanie zapanować nad tym co się dzieje. To chyba była jedyna okazja by stac przez pół godziny na środku dwóch dużych ulic i nie ryzykować wypadkiem samochodowym.

Molly i Gracie powyżej

Soumaya i Simone powyżej

Simone, Soumaya, Stephen, Dakota (w bejsbolówce), Molly i Gordon

Poszliśmy więc pod Biały Dom jak akurat zaczęło mocno padać - a niektórzy z nas w klapkach i krótkich rękawkach. Ale to nic - pół godziny spaceru po zatłoczonych ulicach było niesamowite przeżycie. Przy okazji wygrałam $10 od Daktoty w zakładzie o to jaka ulica jest na wysokości Białego Domu (G!!!). Nie ma to jak Teksańczyk w stolicy :D
Pod domem prezydenta Busha ludzi tysiące - udało nam się przyjść w miarę wcześnie więc mieliśmy miejsce dość blisko płotu. Policjantów mnóstwo ale i tak nad niczym nie panowali. Jedyne co tak naprawdę odstraszało niektórych od przeskoczenia płotu byli snajperzy na dach Białego Domu - a było ich bardzo dużo i byli chyba specjalnie tak widoczni. Ludzie śpiewali już przeze mnie wspominane "Na-na-na-na na-na-na-na hey-hey-hey Goodbye!!!", hymn i wiele innych piosenek. Krzyczeli, że nareszcie Bush zniknie, cieszyli się. A ewidentnie na złość po pewnym czasie zgaszone zostało oświetlenie Białego Domu. Może Bush pomyślał, że jak już chociaż nie może spać przez ten hałas to reflektory świecące mu w okna wyłączy ;)

Po godzinie postanowiłyśmy - ja, Soumaya i Simone, że czas na nas. Na pytanie Richiego dlaczego, kiedy wszyscy muszą rano do pracy wstać - "Bo jesteśmy tu na wizie ;)".
Trochę energii poświęciłyśmy na dotarcie do U Street - a tam impreza nadal trwa. Pod naszym domem też :) Ale czas już był na nas. Więc i koniec tego posta...
Filmiki zamieszczę jak uda mi się je zmniejszyć :)
Zapraszam też na tą stronkę (jest tam kilka zdjęc m.in. spod Białego Domu i z mojej okolicy U Street):
http://www.cnn.com/2008/POLITICS/11/05/obama.parties.irpt/index.html